- NIE! - krzyczałem - wyciągnijcie mnie stąd! Ja nie chcę umierać! Ratunku!
- Łukasz! Obudziłeś się! - usłyszałem... Mario.
Otworzyłem oczy. Ukazała się im szpitalna sala, a nie krajobraz wojny. Po bokach łóżka siedzieli Marco i Mario.
Intensywnie trzepotałem powiekami.
- Gdzie ja jestem? - wymamrotałem.
- W szpitalu - powiedział Marco - w śpiączce leżałeś.
- Jak to?! - krzyknąłem - przecież ja cały czas... Mario, przecież Ty nie żyjesz - wymamrotałem niemrawo.
- Jak to nie? - zaśmiał się Mario. - Przecież oddycham, siedzę tutaj, rozmawiam...
- Jak ja się tu znalazłem? Przecież przed chwilą się dusiliśmy - powiedziałem. - Ty też, Marco...
- Co Ty bredzisz? - zdziwił się Mario.
Zwlokłem się z łóżka, podszedłem do okna.
- Jak spokojnie - zdziwiłem się. - Nic się nie dzieje...
- A co miałoby się dziać, kochany? - zapytał Marco.
- Przecież... była wojna... - wymamrotałem.
- Jaka wojna? - zdziwił się Marco. - Stary, to wszystko musiało Ci się przyśnić.
W końcu przetarłem jeszcze raz oczy, omiotłem wzrokiem otoczenie. Powoli dochodziłem do siebie i zrozumiałem, że ta wojna to był długi, straszny sen.
- Ile czasu byłem w śpiączce? - zapytałem.
- 5 miesięcy - powiedział Marco.
- Już większość straciła nadzieję - powiedział Mario - ale my z Marco nie.
- Kuba też nie - powiedział Marco.
- Naprawdę śniła Ci się wojna? - zapytał Mario. - Opowiedz nam o tym śnie.
- Śniło mi się, że ty i Marco pomagaliście mi i Ewie uciec z Auschwitz... - zacząłem - a potem Ciebie, Mario, zabili SS-mani.
- Istny koszmar - Marco zrobił wielkie oczy.
- Żebyś wiedział - przyznałem mu rację.
- Marco, potem jechaliśmy autem, obok którego wylądowała bomba. Przygniotło nas wszystko w tym aucie i się zaczęliśmy dusić... i się wybudziłem - powiedziałem.
- Cieszę się, że już jesteś z nami - powiedział Marco i przytulił mnie.
- A ja? - nie dał zapomnieć o sobie Mario.
- Chodź do nas - wszyscy trzej się objęliśmy, Marco i Mario bardzo się cieszyli, że wróciłem do świata żywych.
Sam też byłem z tego faktu zadowolony. Tkwiłem 5 miesięcy w sennym, wojennym koszmarze. Na szczęście - i ta wojna, i ten sen, to już historia...
_____________________
Co by tu napisać...
Ciężko mi się żegnać z tym opowiadaniem, mimo, że tylko 15 rozdziałów, zżyłam się z nim.
Będę zawsze o nim pamiętała!
Dziękuję Wam, kochane czytelniczki, że byłyście, że czytałyście te moje wypociny, no i dziękuję Wam za to, że komentowałyście! Wasze komentarze dawały mi dużego kopa do pracy nad kolejnymi rozdziałami.
Wszystkim Wam dziękuję, naprawdę... Uwielbiam Was po prostu!
Zapraszam na pozostałe blogi
Life is easier with eyes closed...
Take your hand and run away...
CZYTAJCIE, OBSERWUJCIE I KOMENTUJCIE!
Pozdrawiam, Sylwia!
+ jeszcze raz dziękuję za wszystko!
środa, 3 lipca 2013
poniedziałek, 1 lipca 2013
Rozdział 15.
Byłem sam jak palec w egipskich ciemnościach, biegłem na oślep, byle dalej stąd. Przepełniony rozpaczą po stracie ukochanej Ewy, gubiłem łzy. Nie tylko łzy - traciłem też krew, nieustannie sączyła się z mojej postrzelonej ręki.
Bałem się wołać o pomoc, żeby przypadkiem nie usłyszeli mnie hitlerowcy i nie dopadli mnie tu.
Sam nie wiem, czemu tak bardzo chcę przeżyć - może to po prostu zwykły lęk przed śmiercią? Straciłem wszystkich, zostałem kompletnie sam, niby powinienem się załamać i bodajże sam popełnić samobójstwo!
Ale biegnąc, zadałem sobie pytanie - czy Ewa i cała reszta chciałaby mojej samobójczej śmierci?
Moje serce rozdziera ból po stracie żony i przyjaciół. Byli dla mnie wszystkim. Najpierw odszedł od nas Kuba, a potem... wszyscy pozostali. Zostałem sam, choć i mnie było naprawdę blisko do śmierci!
Dobiegłem do jakiejś szosy. Spostrzegłem w ciemnościach jakieś auto.
- O nie! To pewnie karetka gestapo - pomyślałem. - Wiać!
Jakiś człowiek wyszedł z tego pojazdu, zaczął się rozglądać. Był sam. Patrzył w moim kierunku...
- Łukasz! Czy to Ty? - usłyszałem... Marco. Tak, to był on! Przecież on wcześniej pobiegł do samochodu, tak jak mówił, i tylko dlatego przeżył.
- Marco! Jak dobrze, że jesteś - zawołałem cicho i podbiegłem do niego. - Jesteś tu sam?
- Tak - powiedział Marco. - Nie masz się czego teraz bać... ale gdzie reszta?
- Nie żyją - powiedziałem łamiącym się głosem.
- Jak to?! - Marco nie mógł w to uwierzyć. - Wszyscy?!
- Tak - powiedziałem. - Dorwali nas SS-mani.
- Trzeba Ci rękę opatrzyć - powiedział Marco. Wyciągnął z auta bandaże, zaczął owijać krwawiącą rękę. - Mój Boże, nie wierzę! Mario też?!
- Tak - załkałem, nie mogłem dłużej powstrzymywać łez. - I Ewa, i Robert też. Mario jednak w ostatnich słowach kazał mi uciekać...
- Dobrze powiedział - Marco też zaczął płakać. - Zginął, ale był z Wami do końca... Jak mogli go zastrzelić?! Mojego najlepszego przyjaciela...
Przytuliliśmy się mocno, opłakując śmierć naszych bliskich.
- Łukasz... wstyd mi, że jestem Niemcem - powiedział Marco. - Moi rodacy nie mają uczuć.
- Przykro mi, ale muszę przyznać rację - powiedziałem. - Chociaż są wyjątki, na przykład Ty i Mario.
- Mario to bohater - powiedział Marco - tylko żałuję z całego serca... że nie mogłem się z nim pożegnać... liczyłem, że go jeszcze zobaczę...
- Rozumiem Cię doskonale - powiedziałem cicho. - Co teraz zrobimy, Marco?
- Nie mam pojęcia, to wszystko jest takie skomplikowane - powiedział Marco. - Muszę Cię gdzieś schronić. Kiedy był Mario, wszystko było łatwiejsze...
- Należałoby i jego, oraz Roberta i Ewę, jakoś godnie pochować - powiedziałem. - Ale to niebezpieczne teraz się tam zapuszczać.
- Właśnie - pokiwał głową Marco. - Chodź do auta.
Marco odpalił silnik, ruszyliśmy w drogę.
- Łukasz, mam propozycję - powiedział Marco.
- Jaką? - zapytałem.
- Ucieknijmy stąd obaj - powiedział Marco. - Nie chcę dłużej być SS-manem, nie chcę nad nikim się znęcać ani nikogo zabijać.
- Ale gdzie? Przecież wojna jest w całej Europie... co ja gadam! Na całym praktycznie świecie - powiedziałem. - Chociaż ucieczka byłaby dobrym pomysłem. W Warszawie nic mi nie zostało, straciłem wszystko, cały majątek.
- Musi się znaleźć jakieś bezpieczne miejsce - powiedział Marco. - Tak bardzo chciałbym doczekać się normalnego życia.
- W ogóle, gdzie teraz jedziemy? - zapytałem.
- Jak najdalej stąd - westchnął Marco.
Rozważałem z moim przyjacielem różne kierunki ucieczki, gdy nagle obaj struchleliśmy.
Usłyszeliśmy jakiś świst, dochodzący z nieba...
- Mój Boże! To bomby spadają - jęknął Marco. - No to już po nas. Nie ma się gdzie tu schronić, przyjacielu.
- Nasz koniec nastał - jęknąłem. - Pamiętaj, zawsze Ci będę wdzięczny za wszystko, nawet po śmierci...
Byłem dziwnie spokojny przed śmiercią - czułem, że spotkam Ewę i całą resztę. Znów wszyscy będziemy razem szczęśliwi i uśmiechnięci...
Nagle jedna bomba wylądowała tuż przed autem, w którym się znajdowaliśmy. Spowodowała, że auto przekoziołkowało, wszystko, co w nim było przygniotło mnie i mojego przyjaciela. Stało się to w niecałą minutę!
Poczułem, że się duszę. Marco również był przygnieciony i nie mógł się nijak ruszyć. Jednak poczułem, jak chwyta moją dłoń...
- To na znak naszego braterstwa - wysapał - umrzemy z podanymi sobie rękami!
- Zgoda - wysapałem resztkami sił. - Mój Boże... duszę się...
Nagle kompletnie straciłem oddech, czarne płatki zaćmiły moje oczy...
__________________
Łapcie 15-tkę :) To już ostatni.
Postaram się jak najszybciej dodać epilog.
Bardzo Was proszę o komentarze, kochane. Każdy kto przeczytał, niech zostawi po sobie pamiątkę...
I każdy, kto jest stałym czytelnikiem tego bloga!
Zapraszam na moje inne blogi
Life is easier with eyes closed...
Take your hand and run away...
Czytajcie, obserwujcie i KOMENTUJCIE!
Buziaki! Sylwia :*
+ polecam fenomenalnego bloga z imaginami
http://football-i-inne-imaginy.blogspot.com/
Naprawdę warto tam zajrzeć! Blog jest nieziemski!
Bałem się wołać o pomoc, żeby przypadkiem nie usłyszeli mnie hitlerowcy i nie dopadli mnie tu.
Sam nie wiem, czemu tak bardzo chcę przeżyć - może to po prostu zwykły lęk przed śmiercią? Straciłem wszystkich, zostałem kompletnie sam, niby powinienem się załamać i bodajże sam popełnić samobójstwo!
Ale biegnąc, zadałem sobie pytanie - czy Ewa i cała reszta chciałaby mojej samobójczej śmierci?
Moje serce rozdziera ból po stracie żony i przyjaciół. Byli dla mnie wszystkim. Najpierw odszedł od nas Kuba, a potem... wszyscy pozostali. Zostałem sam, choć i mnie było naprawdę blisko do śmierci!
Dobiegłem do jakiejś szosy. Spostrzegłem w ciemnościach jakieś auto.
- O nie! To pewnie karetka gestapo - pomyślałem. - Wiać!
Jakiś człowiek wyszedł z tego pojazdu, zaczął się rozglądać. Był sam. Patrzył w moim kierunku...
- Łukasz! Czy to Ty? - usłyszałem... Marco. Tak, to był on! Przecież on wcześniej pobiegł do samochodu, tak jak mówił, i tylko dlatego przeżył.
- Marco! Jak dobrze, że jesteś - zawołałem cicho i podbiegłem do niego. - Jesteś tu sam?
- Tak - powiedział Marco. - Nie masz się czego teraz bać... ale gdzie reszta?
- Nie żyją - powiedziałem łamiącym się głosem.
- Jak to?! - Marco nie mógł w to uwierzyć. - Wszyscy?!
- Tak - powiedziałem. - Dorwali nas SS-mani.
- Trzeba Ci rękę opatrzyć - powiedział Marco. Wyciągnął z auta bandaże, zaczął owijać krwawiącą rękę. - Mój Boże, nie wierzę! Mario też?!
- Tak - załkałem, nie mogłem dłużej powstrzymywać łez. - I Ewa, i Robert też. Mario jednak w ostatnich słowach kazał mi uciekać...
- Dobrze powiedział - Marco też zaczął płakać. - Zginął, ale był z Wami do końca... Jak mogli go zastrzelić?! Mojego najlepszego przyjaciela...
Przytuliliśmy się mocno, opłakując śmierć naszych bliskich.
- Łukasz... wstyd mi, że jestem Niemcem - powiedział Marco. - Moi rodacy nie mają uczuć.
- Przykro mi, ale muszę przyznać rację - powiedziałem. - Chociaż są wyjątki, na przykład Ty i Mario.
- Mario to bohater - powiedział Marco - tylko żałuję z całego serca... że nie mogłem się z nim pożegnać... liczyłem, że go jeszcze zobaczę...
- Rozumiem Cię doskonale - powiedziałem cicho. - Co teraz zrobimy, Marco?
- Nie mam pojęcia, to wszystko jest takie skomplikowane - powiedział Marco. - Muszę Cię gdzieś schronić. Kiedy był Mario, wszystko było łatwiejsze...
- Należałoby i jego, oraz Roberta i Ewę, jakoś godnie pochować - powiedziałem. - Ale to niebezpieczne teraz się tam zapuszczać.
- Właśnie - pokiwał głową Marco. - Chodź do auta.
Marco odpalił silnik, ruszyliśmy w drogę.
- Łukasz, mam propozycję - powiedział Marco.
- Jaką? - zapytałem.
- Ucieknijmy stąd obaj - powiedział Marco. - Nie chcę dłużej być SS-manem, nie chcę nad nikim się znęcać ani nikogo zabijać.
- Ale gdzie? Przecież wojna jest w całej Europie... co ja gadam! Na całym praktycznie świecie - powiedziałem. - Chociaż ucieczka byłaby dobrym pomysłem. W Warszawie nic mi nie zostało, straciłem wszystko, cały majątek.
- Musi się znaleźć jakieś bezpieczne miejsce - powiedział Marco. - Tak bardzo chciałbym doczekać się normalnego życia.
- W ogóle, gdzie teraz jedziemy? - zapytałem.
- Jak najdalej stąd - westchnął Marco.
Rozważałem z moim przyjacielem różne kierunki ucieczki, gdy nagle obaj struchleliśmy.
Usłyszeliśmy jakiś świst, dochodzący z nieba...
- Mój Boże! To bomby spadają - jęknął Marco. - No to już po nas. Nie ma się gdzie tu schronić, przyjacielu.
- Nasz koniec nastał - jęknąłem. - Pamiętaj, zawsze Ci będę wdzięczny za wszystko, nawet po śmierci...
Byłem dziwnie spokojny przed śmiercią - czułem, że spotkam Ewę i całą resztę. Znów wszyscy będziemy razem szczęśliwi i uśmiechnięci...
Nagle jedna bomba wylądowała tuż przed autem, w którym się znajdowaliśmy. Spowodowała, że auto przekoziołkowało, wszystko, co w nim było przygniotło mnie i mojego przyjaciela. Stało się to w niecałą minutę!
Poczułem, że się duszę. Marco również był przygnieciony i nie mógł się nijak ruszyć. Jednak poczułem, jak chwyta moją dłoń...
- To na znak naszego braterstwa - wysapał - umrzemy z podanymi sobie rękami!
- Zgoda - wysapałem resztkami sił. - Mój Boże... duszę się...
Nagle kompletnie straciłem oddech, czarne płatki zaćmiły moje oczy...
__________________
Łapcie 15-tkę :) To już ostatni.
Postaram się jak najszybciej dodać epilog.
Bardzo Was proszę o komentarze, kochane. Każdy kto przeczytał, niech zostawi po sobie pamiątkę...
I każdy, kto jest stałym czytelnikiem tego bloga!
Zapraszam na moje inne blogi
Life is easier with eyes closed...
Take your hand and run away...
Czytajcie, obserwujcie i KOMENTUJCIE!
Buziaki! Sylwia :*
+ polecam fenomenalnego bloga z imaginami
http://football-i-inne-imaginy.blogspot.com/
Naprawdę warto tam zajrzeć! Blog jest nieziemski!
piątek, 28 czerwca 2013
Rozdział 14.
- Nie! To nie może być prawda... - jęknął Sven.
- W ogóle, gdzie Anna? - zapytał Mats.
- Ania została już zastrzelona - powiedziała łamiącym się głosem Ewa. Moja żona była już na skraju wyczerpania nerwowego, zresztą, ze mną nie było wcale lepiej.
- Było nas sześciu, zostaliśmy tylko my - powiedziałem cicho.
- Niech oni już tu przyjadą, Marco z Mario - powiedział Sven. - Musimy uratować Łukasza i Ewę.
- Właśnie - powiedział Mats - żebyście chociaż Wy doczekali się życia w wolnej Polsce. Żeby to ode mnie zależało, już w tej chwili przerwałbym to wszystko.
- Wiemy, Mats, wiemy - pokiwała głową Ewa.
- Posiedzicie tu z nami - powiedział Mats - w razie czego, mamy wymówkę, że robimy przesłuchanie.
Siedzieliśmy tak we czwórkę, ubolewając nad smutną rzeczywistością. O mały włos nie zostaliśmy zastrzeleni.
- Tylko w jaki sposób mielibyśmy stąd uciec? - zapytałem.
- W nocy byśmy Was wypuścili - powiedział Mats. - Oj, będzie naprawdę ciężko, od razu Was uprzedzam.
- Tak mi przykro, że nie udało im się uratować Roberta - powiedziała smutno Ewa.
- Przynajmniej jest teraz razem z ukochaną w niebie - powiedział Sven.
Strasznie się denerwowałem. Wiedziałem, że możemy zostać przyłapani na próbie ucieczki, a wtedy na pewno nas zastrzelą bez miłosierdzia. Zresztą, nie tylko nas...
W końcu nastała noc. Do tego czasu, siedziałem z Ewą w osobnej celi. Mats i Sven zaprowadzili nas tam, abyśmy byli w miarę bezpieczni. Doceniałem ich za to, że starają się nas chronić.
Póki co, żaden z hitlerowców niczego nie wywęszył.
Prawie już spaliśmy na tej brudnej, zimnej podłodze, gdy do celi wszedł Mats.
- Mario i Marco są w pobliżu obozu - powiedział cicho - czekają na Was!
- A co, jak nas przyłapią na próbie ucieczki? - zapytała zaniepokojona Ewa - wtedy nas zamordują bez litości!
- Sven sprawdza właśnie otoczenie - powiedział Mats. - Musi się udać, musi!
Niedługo przyszedł i Sven.
- Jest w miarę bezpiecznie - powiedział Sven.
- W miarę? - zapytałem.
- Chodźcie szybko - powiedział Mats - nie ma na co czekać.
Wyszliśmy wszyscy z celi. Cichutko szliśmy. Mats i Sven poprowadzili nas do ogrodzenia.
- Jak teraz przeskoczycie, biegnijcie daleko, oni są tu gdzieś niedaleko - powiedział Mats.
- Powodzenia Wam życzę - szepnął Sven.
Z trudem przeszliśmy przez to ogrodzenie, ale w końcu... znaleźliśmy się poza obozem. Byliśmy wolni!
- A co się tam dzieje?! - usłyszeliśmy krzyk jakiegoś hitlerowca.
- Uciekamy! - szepnęła Ewa. Daliśmy od razu nogę.
Parę razy się przewróciliśmy w tych ciemnościach. Z obozu było słychać strzały. I bolesne krzyki... Svena i Matsa?! Czyżby to ich zamordowali, za to... że nam pomogli?!
- Łukasz! Ewa! - usłyszeliśmy głos Mario.
- Tu jesteście! - ucieszyłem się.
- Żyjecie - usłyszałem głos... Roberta?! Przyjrzałem się i zobaczyłem... Roberta, tak, właśnie jego! Czy to jakaś zjawa?!
- Robert, przecież Ty...Ty... - zaczęła dukać Ewa.
- Udało mi się przeżyć - powiedział Robert - tamtego dnia zabrakło gazu.
- Zapomniałem przekazać Matsowi i Svenowi informację, że żyjesz, Robert - powiedział Mario.
- Co z Anną? - zapytał Marco.
- Zastrzelili ją - powiedziała smutno Ewa.
- Co?! - jęknął Robert. - Moją Anię?! Boże, dlaczego?!
- Ciszej, Robert - powiedział Marco - bo nas jeszcze tu znajdą. Musimy się prędko stąd zwijać.
- Racja, racja - powiedziałem.
Marco pobiegł do auta, Mario zaczął się jeszcze rozglądać i nasłuchiwać czy aby nie idą tu SS-mani.
Nagle i ja zobaczyłem, że nadchodzi tu parę facetów w mundurach!
- Tu są! Uciekinierzy! - usłyszałem jednego z nich.
- Uciekamy! - jęknęła Ewa.
Zaczęliśmy biec, czym prędzej. Hitlerowcy zaczęli do nas strzelać. Nagle spostrzegli Mario...
- Goetze?! Co Ty tu robisz?! To Ty im pomagałeś w ucieczce, zdrajco?! - krzyknął Lahm, który tu przybiegł z brygadą.
Zaczęli w nas strzelać. Mario również wyciągnął pistolet - hitlerowcy otrzymali również mocne pociski, co nie znaczy, że my ich nie dostaliśmy! Robert miał straszliwego pecha - otrzymał pocisk w głowę, od razu padł martwy na ziemię. Ewie i Mario również się dostało, także się przewrócili, jęcząc z bólu. Mnie dostało się w rękę...
SS-mani leżeli w trawie, klnąc wniebogłosy, ja kucnąłem przy Ewie i Mario.
- Łukasz! Uciekaj - wysapał Mario - ja i tak już umrę - jęknął.
- Nie zostawię was - powiedziałem cicho.
- Biegnij! - jęknęła Ewa. - Łukasz, zawsze Cię kochałam... - i to były jej ostatnie słowa. Moja żona otrzymała pocisk w serce.
- Uciekaj, bo Cię zaraz dorwą - powiedział Mario słabym głosem. On otrzymał kulę w brzuch!
Podobnie jak Ewa, zakończył żywot.
Zauważyłem, że od strony obozu nadbiegają posiłki.
Zacząłem zatem biec, ile sił w nogach. Z mojej ręki sączyła się krew...
- Nie mogę pozwolić się teraz zastrzelić - pomyślałem - tyle już przeżyłem!
Przepełniony strachem biegłem byle gdzie, byle jak najdalej od tego okrutnego obozu...
___________________
Mam nadzieję, że nie będziecie miały koszmarów przez ten rozdział.
Za to mam nadzieję, że Wam się podoba :)
Bardzo Was proszę o komentarze, kochane!
Można z anonima, i nie ma weryfikacji obrazkowej, więc chyba dużo nie wymagam :)
To już jest przedostatni rozdział.
Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/
Buziaki! :*
- W ogóle, gdzie Anna? - zapytał Mats.
- Ania została już zastrzelona - powiedziała łamiącym się głosem Ewa. Moja żona była już na skraju wyczerpania nerwowego, zresztą, ze mną nie było wcale lepiej.
- Było nas sześciu, zostaliśmy tylko my - powiedziałem cicho.
- Niech oni już tu przyjadą, Marco z Mario - powiedział Sven. - Musimy uratować Łukasza i Ewę.
- Właśnie - powiedział Mats - żebyście chociaż Wy doczekali się życia w wolnej Polsce. Żeby to ode mnie zależało, już w tej chwili przerwałbym to wszystko.
- Wiemy, Mats, wiemy - pokiwała głową Ewa.
- Posiedzicie tu z nami - powiedział Mats - w razie czego, mamy wymówkę, że robimy przesłuchanie.
Siedzieliśmy tak we czwórkę, ubolewając nad smutną rzeczywistością. O mały włos nie zostaliśmy zastrzeleni.
- Tylko w jaki sposób mielibyśmy stąd uciec? - zapytałem.
- W nocy byśmy Was wypuścili - powiedział Mats. - Oj, będzie naprawdę ciężko, od razu Was uprzedzam.
- Tak mi przykro, że nie udało im się uratować Roberta - powiedziała smutno Ewa.
- Przynajmniej jest teraz razem z ukochaną w niebie - powiedział Sven.
Strasznie się denerwowałem. Wiedziałem, że możemy zostać przyłapani na próbie ucieczki, a wtedy na pewno nas zastrzelą bez miłosierdzia. Zresztą, nie tylko nas...
W końcu nastała noc. Do tego czasu, siedziałem z Ewą w osobnej celi. Mats i Sven zaprowadzili nas tam, abyśmy byli w miarę bezpieczni. Doceniałem ich za to, że starają się nas chronić.
Póki co, żaden z hitlerowców niczego nie wywęszył.
Prawie już spaliśmy na tej brudnej, zimnej podłodze, gdy do celi wszedł Mats.
- Mario i Marco są w pobliżu obozu - powiedział cicho - czekają na Was!
- A co, jak nas przyłapią na próbie ucieczki? - zapytała zaniepokojona Ewa - wtedy nas zamordują bez litości!
- Sven sprawdza właśnie otoczenie - powiedział Mats. - Musi się udać, musi!
Niedługo przyszedł i Sven.
- Jest w miarę bezpiecznie - powiedział Sven.
- W miarę? - zapytałem.
- Chodźcie szybko - powiedział Mats - nie ma na co czekać.
Wyszliśmy wszyscy z celi. Cichutko szliśmy. Mats i Sven poprowadzili nas do ogrodzenia.
- Jak teraz przeskoczycie, biegnijcie daleko, oni są tu gdzieś niedaleko - powiedział Mats.
- Powodzenia Wam życzę - szepnął Sven.
Z trudem przeszliśmy przez to ogrodzenie, ale w końcu... znaleźliśmy się poza obozem. Byliśmy wolni!
- A co się tam dzieje?! - usłyszeliśmy krzyk jakiegoś hitlerowca.
- Uciekamy! - szepnęła Ewa. Daliśmy od razu nogę.
Parę razy się przewróciliśmy w tych ciemnościach. Z obozu było słychać strzały. I bolesne krzyki... Svena i Matsa?! Czyżby to ich zamordowali, za to... że nam pomogli?!
- Łukasz! Ewa! - usłyszeliśmy głos Mario.
- Tu jesteście! - ucieszyłem się.
- Żyjecie - usłyszałem głos... Roberta?! Przyjrzałem się i zobaczyłem... Roberta, tak, właśnie jego! Czy to jakaś zjawa?!
- Robert, przecież Ty...Ty... - zaczęła dukać Ewa.
- Udało mi się przeżyć - powiedział Robert - tamtego dnia zabrakło gazu.
- Zapomniałem przekazać Matsowi i Svenowi informację, że żyjesz, Robert - powiedział Mario.
- Co z Anną? - zapytał Marco.
- Zastrzelili ją - powiedziała smutno Ewa.
- Co?! - jęknął Robert. - Moją Anię?! Boże, dlaczego?!
- Ciszej, Robert - powiedział Marco - bo nas jeszcze tu znajdą. Musimy się prędko stąd zwijać.
- Racja, racja - powiedziałem.
Marco pobiegł do auta, Mario zaczął się jeszcze rozglądać i nasłuchiwać czy aby nie idą tu SS-mani.
Nagle i ja zobaczyłem, że nadchodzi tu parę facetów w mundurach!
- Tu są! Uciekinierzy! - usłyszałem jednego z nich.
- Uciekamy! - jęknęła Ewa.
Zaczęliśmy biec, czym prędzej. Hitlerowcy zaczęli do nas strzelać. Nagle spostrzegli Mario...
- Goetze?! Co Ty tu robisz?! To Ty im pomagałeś w ucieczce, zdrajco?! - krzyknął Lahm, który tu przybiegł z brygadą.
Zaczęli w nas strzelać. Mario również wyciągnął pistolet - hitlerowcy otrzymali również mocne pociski, co nie znaczy, że my ich nie dostaliśmy! Robert miał straszliwego pecha - otrzymał pocisk w głowę, od razu padł martwy na ziemię. Ewie i Mario również się dostało, także się przewrócili, jęcząc z bólu. Mnie dostało się w rękę...
SS-mani leżeli w trawie, klnąc wniebogłosy, ja kucnąłem przy Ewie i Mario.
- Łukasz! Uciekaj - wysapał Mario - ja i tak już umrę - jęknął.
- Nie zostawię was - powiedziałem cicho.
- Biegnij! - jęknęła Ewa. - Łukasz, zawsze Cię kochałam... - i to były jej ostatnie słowa. Moja żona otrzymała pocisk w serce.
- Uciekaj, bo Cię zaraz dorwą - powiedział Mario słabym głosem. On otrzymał kulę w brzuch!
Podobnie jak Ewa, zakończył żywot.
Zauważyłem, że od strony obozu nadbiegają posiłki.
Zacząłem zatem biec, ile sił w nogach. Z mojej ręki sączyła się krew...
- Nie mogę pozwolić się teraz zastrzelić - pomyślałem - tyle już przeżyłem!
Przepełniony strachem biegłem byle gdzie, byle jak najdalej od tego okrutnego obozu...
___________________
Mam nadzieję, że nie będziecie miały koszmarów przez ten rozdział.
Za to mam nadzieję, że Wam się podoba :)
Bardzo Was proszę o komentarze, kochane!
Można z anonima, i nie ma weryfikacji obrazkowej, więc chyba dużo nie wymagam :)
To już jest przedostatni rozdział.
Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/
Buziaki! :*
poniedziałek, 24 czerwca 2013
Rozdział 13.
Gdy zaczęło się ściemniać i hitlerowcy rozchodzili się do swoich budynków, Mats nas wypuścił.
- Oby jak najszybciej chłopaki znaleźli Roberta - westchnął cicho Mats. - Nie mam z nimi ostatnio kontaktu...
- Sam do nich zadzwoń - odparła Ania.
- A może, może... - zawahał się Mats. - Czemu nie w sumie.
Zostaliśmy odprowadzeni do naszej sali sypialnej, większość już spała albo rozmawiała po cichu. Gdy weszliśmy, od razu niektórzy zaczęli węszyć jakiś spisek...
- Próbowaliście uciec, tak?! - zawołał jakiś starszy koleś. - Przez Was wszyscy zginiemy, wiecie, że tu jest odpowiedzialność zbiorowa?!
- Nic nie kombinowaliśmy - zaprotestowałem - to nieprawda!
- I tak umrzemy - odparła jakaś kobieta. - Poza tym, nie dacie rady uciec, oni zbyt dobrze nas pilnują!
- Mamuś, ja nie chcę umierać - rozszlochała się jakaś mała dziewczynka.
- Spokojnie, kochanie - próbowała ją pocieszyć owa kobieta.
- A co tu się dzieje?! - nagle na salę wpadł SS-man. - Co to za krzyki, ja się pytam?!
Wszyscy od razu przerażeni umilkli i pochylili głowy.
- Tamci z lewej, wymarsz - SS-man pokazał na grupkę ludzi siedzących po lewej stronie sali.
Nieszczęśnicy wyszli, dzieci, które po tamtej pechowej stronie siedzieli, zaczęły płakać, pewnie już się domyślały, co je spotka.
- Ty! - hitlerowiec pokazał na mnie palcem. - Ty również wyjdziesz, będzie dla Ciebie robota.
Spojrzałem na Ewę, wyglądała na zdenerwowaną.
- Jakby co, pamiętaj, że Cię zawsze kochałem, kocham i będę kochał - zdążyłem do niej szepnąć.
- Łukasz... - po policzkach Ewy stoczyły się dwie wielkie łzy. - Nie możesz umrzeć!
Nie zdążyłem jej nic odpowiedzieć, bo hitlerowiec zaczął mnie popędzać głośnym krzykiem. Chcąc nie chcąc, musiałem iść.
Przeraziłem się na maksa, gdy zobaczyłem, co on planuje zrobić z tymi biednymi ludźmi. Zaprowadził wszystkich pod komorę gazową, nakazał się wszystkim rozebrać przed wejściem. Wszyscy przerażeni prędko uczynili to, co im nakazał, i weszli do komory. Wrota zostały zamknięte.
- Zaraz będziesz miał robotę - usłyszałem Lahma, który nie wiadomo skąd się tu nagle wziął. Z nim oczywiście przyszedł Mueller i Schweinsteiger.
- Wolisz worki czy taczkę? - zapytał Mueller.
- A co to będzie za robota? - ośmieliłem się zapytać.
- Silny jak wół, ale tępak jakich mało - Schweinsteiger pokręcił głową.
- Nie widzisz, gnido, że tu zaraz będą ciała do wywózki? Sammer już chyba gaz puścił - powiedział Mueller.
Po upływie jakichś dziesięciu minut, wrota zostały otworzone. Widok był tragiczny. Nieszczęśnicy leżeli martwi, w powietrzu dalej unosił się ten koszmarny zapach Cyklonu B.
- Tylko zaraz płakać nie zacznij! - krzyknął Muelller.
- Napij się i do roboty - Lahm podał mi... butelkę denaturatu.
- Przecież to denaturat - powiedziałem.
- Co, może wielmożnemu panu rum lub koniak przynieść? Pij, i natychmiast wywieź tych nieboszczyków, miejsce trzeba zwolnić - wrzasnął Schweinsteiger.
Przerażony, z trudem wziąłem kilka łyków fioletowego napoju, który wywołał pożar w moim wnętrzu. Obrzydlistwo, jakiego mało...
Ostatnie trzy słowa tego podłego człowieka najbardziej mnie przepełniły grozą. Zwolnić miejsce w komorze gazowej?!
Szybko zwiozłem zagazowanych w miejsce, które wskazali mi hitlerowcy. Po ukończonej robocie, pozwolono mi wrócić do sali.
Już było ciemno, idąc na swoje miejsce, nadepnąłem niechcący na dłoń jakiegoś faceta.
Ewa leżała przytulona do Ani, potrząsnąłem delikatnie Ewę za ramię.
- Łukasz? Żyjesz! - wyszeptała. - Co się tam działo, powiedz?
- Zagazowali tych, których ten hitlerowiec wywołał z sali - powiedziałem cicho. - Kazali mi potem, gdy już poumierali, wywieźć ich ciała z komory.
- Mój Boże... - przeraziła się Ania. - Dlaczego oni są tacy podli?
Przytuliłem do siebie je obie, próbowaliśmy jakoś usnąć, nabrać sił przed jutrem. Czekał nas taki sam dzień ciężkiej pracy.
Tak jak myślałem. Pobudka wczesnym porankiem, i od razu praca. Ciekawe, co tym razem nam wymyślą te bydlaki...
Otrzepałem mój paskowy uniform i szedłem z dziewczynami, z całym tłumem tam, gdzie nas prowadzili Niemcy.
Zaprowadzili nas na wolną przestrzeń, wręczyli nam szpadle do rąk.
- Wykopiecie wielki dół - oświadczył... Sammer, tak, to ten, który wczoraj zapuścił gaz do komory.
- Po co? - zapytał ktoś.
Nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast odpowiedzi otrzymał... kulę w głowę.
- Nie powinno Was to obchodzić! Macie robić to, co Wam każemy, albo zaraz wszyscy zginiecie, gnidy - wydarł się Sammer.
Wszyscy struchleli, już nikt nie miał odwagi się odezwać. Długo wszyscy pracowaliśmy, nie było mowy o jakiejkolwiek przerwie. W końcu został wykopany wielki, głęboki dół.
- Wystarczy - stwierdził Sammer. - Neuer, podejdź tutaj. Teraz ty przejmujesz stery.
- Ustawić się! - krzyknął Neuer.
Wszyscy posłusznie się ustawili. Nie mieliśmy pojęcia, co ci Niemcy planują.
- Podejdź no tu, dziewczynko - Neuer zwrócił się do jakiejś młodej dziewczyny, na oko siedemnastoletniej. Dziewczyna kucnęła przed dołem. Nagle Neuer wyciągnął pistolet i zastrzelił tę dziewczynę, która spadła do tego dołu. Otrzymała strzał w tył głowy. Teraz już się domyśliłem - teraz nas wszystkich zastrzelą, a ten dół miał być naszym wspólnym grobem!
Neuer prędko zastrzelił kolejne kilka osób. Powoli i nadchodziła nasza straszliwa kolej...
- Już po nas - jęknęła cicho Ewa. - Łukasz, nie spodziewałam się, że tak szybko zginiemy!
- Pamiętaj, że Cię zawsze kochałem - powiedziałem. Starałem się być opanowany, ale w środku dosłownie się gotowałem.
Było coraz bliżej nas. Powoli traciłem nadzieję na przeżycie.
- Mats, gdzie jesteś? - pomyślałem zlękniony.
Nagle to Ania musiała przykucnąć nad dołem. Wybuchnęła głośnym płaczem, co tylko jeszcze bardziej wkurzyło Neuera. Z zimną krwią zaaplikował jej kulę w tył głowy. Ania zginęła, dołączyła do Kuby i Agaty...
Ewa zalała się łzami. Ja rozglądałem się na wszystkie boki. Nagle zauważyłem... Svena, który biegł zdyszany.
- O co chodzi, Bender? - zwrócił się do niego Neuer.
- Potrzebuję dwóch ludzi - odparł Sven.
- Musisz stąd brać? - skrzywił się Neuer.
- Tak! - powiedział Sven. - To konieczne.
- To bierz, jak takie to pilne - powiedział Neuer. - Tak w ogóle, pamiętaj, żeby zamówić Cyklon B, widziałem, że już się kończy.
- Pamiętam - odparł Sven.
Przypomniałem sobie słowa Matsa. Miał nam pomagać razem... ze Svenem. może Mats się dowiedział, co jest grane i wysłał Svena, aby nas uratował?
- Pójdziecie ze mną - Sven pokazał... na mnie i Ewę.
- Nie cieszcie się! Na Was też przyjdzie pora - krzyknął Neuer na odchodne.
- Właśnie, nie macie co się uśmiechać - wtórował mu Sammer.
Gdy już się nieco oddaliliśmy od miejsca tej okropnej egzekucji, Sven zwrócił się do nas.
- Pójdziemy teraz do Matsa - odparł - większość SS-manów ma teraz jakieś zebranie, więc jest w miarę bezpiecznie.
Poszliśmy do jednego z budynków, Mats już czekał w małym pokoju.
- Uratowani! - odezwałem się - Sven wyrwał nas śmierci.
- I o to chodziło, kochany - uśmiechnął się Mats.
Uśmiech, jaki to był niespotykany widok w obozie Auschwitz, z wiadomych przyczyn...
- Marco i Mario nie mogli wcześniej rozmawiać, około tej godziny mieliśmy do nich zadzwonić - powiedział Mats. - Więc zaraz zadzwonię.
Mats zrobił jak powiedział, zaczął rozmowę z Marco. Jego twarz pobladła. Po kilku minutach rozmowy, odłożył słuchawkę, spojrzał na nas przerażony...
- Co się stało? W porządku, Mats? - zapytał Sven.
- Nie udało im się uratować Roberta - powiedział Mats. - Parę minut temu SS-mani poprowadzili w Treblince grupę do komory gazowej... a w tej grupie znalazł się Robert...
________________
Łapcie 13-tkę :)
Powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba.
Komentarze mile widziane ;)
Buziaczki, Sylwia ;*
+ zapraszam http://two-different-worlds-story.blogspot.com/
+ polecam świetne blogi, naprawdę warto tu zajrzeć :)
http://milosc-ktora-nigdy-nie-zgasnie.blogspot.com/
http://reusinmylife.blogspot.com/
- Oby jak najszybciej chłopaki znaleźli Roberta - westchnął cicho Mats. - Nie mam z nimi ostatnio kontaktu...
- Sam do nich zadzwoń - odparła Ania.
- A może, może... - zawahał się Mats. - Czemu nie w sumie.
Zostaliśmy odprowadzeni do naszej sali sypialnej, większość już spała albo rozmawiała po cichu. Gdy weszliśmy, od razu niektórzy zaczęli węszyć jakiś spisek...
- Próbowaliście uciec, tak?! - zawołał jakiś starszy koleś. - Przez Was wszyscy zginiemy, wiecie, że tu jest odpowiedzialność zbiorowa?!
- Nic nie kombinowaliśmy - zaprotestowałem - to nieprawda!
- I tak umrzemy - odparła jakaś kobieta. - Poza tym, nie dacie rady uciec, oni zbyt dobrze nas pilnują!
- Mamuś, ja nie chcę umierać - rozszlochała się jakaś mała dziewczynka.
- Spokojnie, kochanie - próbowała ją pocieszyć owa kobieta.
- A co tu się dzieje?! - nagle na salę wpadł SS-man. - Co to za krzyki, ja się pytam?!
Wszyscy od razu przerażeni umilkli i pochylili głowy.
- Tamci z lewej, wymarsz - SS-man pokazał na grupkę ludzi siedzących po lewej stronie sali.
Nieszczęśnicy wyszli, dzieci, które po tamtej pechowej stronie siedzieli, zaczęły płakać, pewnie już się domyślały, co je spotka.
- Ty! - hitlerowiec pokazał na mnie palcem. - Ty również wyjdziesz, będzie dla Ciebie robota.
Spojrzałem na Ewę, wyglądała na zdenerwowaną.
- Jakby co, pamiętaj, że Cię zawsze kochałem, kocham i będę kochał - zdążyłem do niej szepnąć.
- Łukasz... - po policzkach Ewy stoczyły się dwie wielkie łzy. - Nie możesz umrzeć!
Nie zdążyłem jej nic odpowiedzieć, bo hitlerowiec zaczął mnie popędzać głośnym krzykiem. Chcąc nie chcąc, musiałem iść.
Przeraziłem się na maksa, gdy zobaczyłem, co on planuje zrobić z tymi biednymi ludźmi. Zaprowadził wszystkich pod komorę gazową, nakazał się wszystkim rozebrać przed wejściem. Wszyscy przerażeni prędko uczynili to, co im nakazał, i weszli do komory. Wrota zostały zamknięte.
- Zaraz będziesz miał robotę - usłyszałem Lahma, który nie wiadomo skąd się tu nagle wziął. Z nim oczywiście przyszedł Mueller i Schweinsteiger.
- Wolisz worki czy taczkę? - zapytał Mueller.
- A co to będzie za robota? - ośmieliłem się zapytać.
- Silny jak wół, ale tępak jakich mało - Schweinsteiger pokręcił głową.
- Nie widzisz, gnido, że tu zaraz będą ciała do wywózki? Sammer już chyba gaz puścił - powiedział Mueller.
Po upływie jakichś dziesięciu minut, wrota zostały otworzone. Widok był tragiczny. Nieszczęśnicy leżeli martwi, w powietrzu dalej unosił się ten koszmarny zapach Cyklonu B.
- Tylko zaraz płakać nie zacznij! - krzyknął Muelller.
- Napij się i do roboty - Lahm podał mi... butelkę denaturatu.
- Przecież to denaturat - powiedziałem.
- Co, może wielmożnemu panu rum lub koniak przynieść? Pij, i natychmiast wywieź tych nieboszczyków, miejsce trzeba zwolnić - wrzasnął Schweinsteiger.
Przerażony, z trudem wziąłem kilka łyków fioletowego napoju, który wywołał pożar w moim wnętrzu. Obrzydlistwo, jakiego mało...
Ostatnie trzy słowa tego podłego człowieka najbardziej mnie przepełniły grozą. Zwolnić miejsce w komorze gazowej?!
Szybko zwiozłem zagazowanych w miejsce, które wskazali mi hitlerowcy. Po ukończonej robocie, pozwolono mi wrócić do sali.
Już było ciemno, idąc na swoje miejsce, nadepnąłem niechcący na dłoń jakiegoś faceta.
Ewa leżała przytulona do Ani, potrząsnąłem delikatnie Ewę za ramię.
- Łukasz? Żyjesz! - wyszeptała. - Co się tam działo, powiedz?
- Zagazowali tych, których ten hitlerowiec wywołał z sali - powiedziałem cicho. - Kazali mi potem, gdy już poumierali, wywieźć ich ciała z komory.
- Mój Boże... - przeraziła się Ania. - Dlaczego oni są tacy podli?
Przytuliłem do siebie je obie, próbowaliśmy jakoś usnąć, nabrać sił przed jutrem. Czekał nas taki sam dzień ciężkiej pracy.
Tak jak myślałem. Pobudka wczesnym porankiem, i od razu praca. Ciekawe, co tym razem nam wymyślą te bydlaki...
Otrzepałem mój paskowy uniform i szedłem z dziewczynami, z całym tłumem tam, gdzie nas prowadzili Niemcy.
Zaprowadzili nas na wolną przestrzeń, wręczyli nam szpadle do rąk.
- Wykopiecie wielki dół - oświadczył... Sammer, tak, to ten, który wczoraj zapuścił gaz do komory.
- Po co? - zapytał ktoś.
Nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast odpowiedzi otrzymał... kulę w głowę.
- Nie powinno Was to obchodzić! Macie robić to, co Wam każemy, albo zaraz wszyscy zginiecie, gnidy - wydarł się Sammer.
Wszyscy struchleli, już nikt nie miał odwagi się odezwać. Długo wszyscy pracowaliśmy, nie było mowy o jakiejkolwiek przerwie. W końcu został wykopany wielki, głęboki dół.
- Wystarczy - stwierdził Sammer. - Neuer, podejdź tutaj. Teraz ty przejmujesz stery.
- Ustawić się! - krzyknął Neuer.
Wszyscy posłusznie się ustawili. Nie mieliśmy pojęcia, co ci Niemcy planują.
- Podejdź no tu, dziewczynko - Neuer zwrócił się do jakiejś młodej dziewczyny, na oko siedemnastoletniej. Dziewczyna kucnęła przed dołem. Nagle Neuer wyciągnął pistolet i zastrzelił tę dziewczynę, która spadła do tego dołu. Otrzymała strzał w tył głowy. Teraz już się domyśliłem - teraz nas wszystkich zastrzelą, a ten dół miał być naszym wspólnym grobem!
Neuer prędko zastrzelił kolejne kilka osób. Powoli i nadchodziła nasza straszliwa kolej...
- Już po nas - jęknęła cicho Ewa. - Łukasz, nie spodziewałam się, że tak szybko zginiemy!
- Pamiętaj, że Cię zawsze kochałem - powiedziałem. Starałem się być opanowany, ale w środku dosłownie się gotowałem.
Było coraz bliżej nas. Powoli traciłem nadzieję na przeżycie.
- Mats, gdzie jesteś? - pomyślałem zlękniony.
Nagle to Ania musiała przykucnąć nad dołem. Wybuchnęła głośnym płaczem, co tylko jeszcze bardziej wkurzyło Neuera. Z zimną krwią zaaplikował jej kulę w tył głowy. Ania zginęła, dołączyła do Kuby i Agaty...
Ewa zalała się łzami. Ja rozglądałem się na wszystkie boki. Nagle zauważyłem... Svena, który biegł zdyszany.
- O co chodzi, Bender? - zwrócił się do niego Neuer.
- Potrzebuję dwóch ludzi - odparł Sven.
- Musisz stąd brać? - skrzywił się Neuer.
- Tak! - powiedział Sven. - To konieczne.
- To bierz, jak takie to pilne - powiedział Neuer. - Tak w ogóle, pamiętaj, żeby zamówić Cyklon B, widziałem, że już się kończy.
- Pamiętam - odparł Sven.
Przypomniałem sobie słowa Matsa. Miał nam pomagać razem... ze Svenem. może Mats się dowiedział, co jest grane i wysłał Svena, aby nas uratował?
- Pójdziecie ze mną - Sven pokazał... na mnie i Ewę.
- Nie cieszcie się! Na Was też przyjdzie pora - krzyknął Neuer na odchodne.
- Właśnie, nie macie co się uśmiechać - wtórował mu Sammer.
Gdy już się nieco oddaliliśmy od miejsca tej okropnej egzekucji, Sven zwrócił się do nas.
- Pójdziemy teraz do Matsa - odparł - większość SS-manów ma teraz jakieś zebranie, więc jest w miarę bezpiecznie.
Poszliśmy do jednego z budynków, Mats już czekał w małym pokoju.
- Uratowani! - odezwałem się - Sven wyrwał nas śmierci.
- I o to chodziło, kochany - uśmiechnął się Mats.
Uśmiech, jaki to był niespotykany widok w obozie Auschwitz, z wiadomych przyczyn...
- Marco i Mario nie mogli wcześniej rozmawiać, około tej godziny mieliśmy do nich zadzwonić - powiedział Mats. - Więc zaraz zadzwonię.
Mats zrobił jak powiedział, zaczął rozmowę z Marco. Jego twarz pobladła. Po kilku minutach rozmowy, odłożył słuchawkę, spojrzał na nas przerażony...
- Co się stało? W porządku, Mats? - zapytał Sven.
- Nie udało im się uratować Roberta - powiedział Mats. - Parę minut temu SS-mani poprowadzili w Treblince grupę do komory gazowej... a w tej grupie znalazł się Robert...
________________
Łapcie 13-tkę :)
Powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania.
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba.
Komentarze mile widziane ;)
Buziaczki, Sylwia ;*
+ zapraszam http://two-different-worlds-story.blogspot.com/
+ polecam świetne blogi, naprawdę warto tu zajrzeć :)
http://milosc-ktora-nigdy-nie-zgasnie.blogspot.com/
http://reusinmylife.blogspot.com/
niedziela, 23 czerwca 2013
NOWY BLOG!
Kochane czytelniczki, razem z Andżeliką16 założyłyśmy bloga, na którym będziemy razem pisać.
Póki co są bohaterowie, niedługo powinien pojawić się prolog. Zapraszam serdecznie!
http://two-different-worlds-story.blogspot.com/
Komentarze i obserwacja mile widziane!
Buziaki! :*
sobota, 22 czerwca 2013
Rozdział 12.
W ogóle nie zmrużyłem oka mojej pierwszej nocy w tym przeklętym obozie. Całą noc czuwałem przy Ewie, która niespokojnie spała na mojej klatce piersiowej. Ania leżała obok niej, cicho popłakując.
Warunki były tragiczne, wszyscy musieliśmy spać na podłodze, otrzymaliśmy tylko jakieś płachty do nakrycia.
- Ania, nie płacz - próbowałem pocieszyć koleżankę - może nam się uda!
- Nie ma opcji - szlochała Ania. - My tu zginiemy marnie. Cały czas też zachodzę w głowę, co z Robertem...
- Żebym tak znał odpowiedź na to pytanie - westchnąłem cichutko.
Jeszcze za oknem było szaro, prawdopodobnie była czwarta lub piąta nad ranem, gdy do sali wpadli hitlerowcy.
- Pobudka! - wrzasnął jeden z nich.
- Czas na pracę - wtórował mu jego towarzysz.
Wszyscy oczywiście poderwali się jak oparzeni, każdy bał się tych podłych ludzi. Poszliśmy wszyscy posłusznie za naszymi oprawcami.
- Najpierw kąpiel - oświadczył jeden z nich. Poprowadzili nas do łaźni, kazali nam się wszystkim rozebrać.
- Co to ma być! - odważył przeciwstawić się jeden z moich towarzyszy niedoli - to nieludzkie, to upokarzające!
- Który to powiedział?! - nagle do pomieszczenia wparował Lahm, którego już widziałem w Warszawie. Widocznie przyjechał tutaj, żeby pomóc swoim rodakom.
- Ten delikwent - odezwał się Mueller, którego wcześniej nie zauważyłem. Wyciągnął z tłumu nieszczęśnika, przewrócił go na ziemię i zaczął bezlitośnie kopać po całym ciele. Biedak zaczął zwijać się z bólu, ale to nie wzruszyło podłego Niemca.
- A wy, gnidy, pod natryski - krzyknął Lahm.
Musieliśmy się wszyscy rozebrać, wszyscy wzięli za przestrogę sytuację tego biednego człowieka, którego Mueller tak podle katował razem z dwoma towarzyszami.
Poleciała na nas woda. Ale jakże lodowata. Wszyscy zaczęli podskakiwać.
- Zaraz szoku termicznego dostanę - szepnęła do mnie Ewa.
Znów puszczono wodę - ale tym razem wrzątek! Ludzie zaczęli piszczeć, to była niesamowita tortura. Lodowata woda na przemian z wrzątkiem?! SS-mani uczuć nie mieli!
Po wszystkim kazano się ubrać i pogonili nas do pracy. Zlecono nam kopanie rowów. Nikt nie wyjaśnił, po co one miały być wykopane. Robota musiała zostać wykonana i tyle w temacie.
Otrzymaliśmy szpadle i kazano nam kopać, hitlerowcy stali i pilnowali nas. Kto tylko choć na chwilę przerwał kopanie, by złapać oddech, od razu dostawał po plecach drewnianym kijem.
Mnie również się oberwało. Ale nikt nie miał odwagi zaprotestować.
Po ciężkiej pracy dowiedzieliśmy się, że teraz otrzymamy posiłek. Tym posiłkiem okazała się być zupa. Wszyscy ustawili się w kolejce, każdemu nalewano trochę tego pokarmu.
Gdy nalali i dla mnie, nagle hitlerowiec zamknął beczkę, Ewa stojąca za mną nie otrzymała już swojej porcji.
- Nie ma więcej - uśmiechnął się złośliwie Schweinsteiger, który polewał zupę. On też przyjechał z Warszawy...
- Trawki idźcie sobie nazrywać, zielone jest bardzo zdrowe - żart Lahma wywołał u SS-manów salwy śmiechu. Za to tym, którzy nie otrzymali jedzenia, w ogóle nie było do śmiechu.
- Podzielę się z Wami - szepnąłem do Ewy i Ani.
Udało mi się trochę podkarmić Anię i Ewę. Na szczęście obyło się bez konsekwencji.
Nagle zauważyłem... Hummelsa, Matsa Hummelsa, który podbiegł do mnie, Ewy i Ani.
- Idziecie ze mną! - krzyknął, i spojrzał na SS-manów. - Ta trójca próbowała uciec!
- Zabierz ich do 11 - powiedział Lahm.
- Ale my nic nie... - zaczęła Ania, ale Lahm spojrzał surowo na nią.
- Ani słowa więcej - syknął.
Mats zaprowadził nas do budynku nr 11, wprowadził nas dopodziemnej, zimnej celi. Wszedł do niej z nami, jego twarz wyglądała już zupełnie inaczej...
Z Matsem do czynienia mieliśmy już wcześniej. Tyle, że wtedy był po naszej stronie...
- Musiałem tak krzyknąć - zaczął Mats - dla pozorów. Skłamałem. Chciałem Was tu przyprowadzić, żeby dać Wam coś do jedzenia, widzę, że blado wyglądacie.
- Serio? - odezwałem się.
- Serio - odparł Mats. - Ale potem musicie stąd wyjść, ja powiem reszcie, że coś mi się pomyliło. Bo jeżeli tu zostaniecie, to w końcu Was stąd wypędzą i zagazują. A macie jeszcze szansę na przeżycie...
Ostatnie zdanie Matsa zabrzmiało intrygująco.
Mats dał nam do zjedzenia po kawałku chleba z kiełbasą. Zajadaliśmy z apetytem, naprawdę byliśmy wygłodzeni.
- Mats... - odezwała się Ania.
- Słucham?
- Nie wiesz może, co się dzieje z Robertem? W ogóle, gdzie są Mario i Marco?
- Marco do mnie dzwonił jakiś czas temu - powiedział Mats - oni szukają Roberta. Ale nie wiem, na jakim etapie poszukiwań są. W ogóle się ostatnio nie odzywają.
- Oby im nic nie było - powiedziałem. - W Warszawie ciągle nas ratowali.
- Nie mam pojęcia - westchnął Mats. - Jeśli ktoś się zorientuje, że który Niemiec pomaga więźniom, to ten ma problemy i to niemałe! Ale Marco i Mario kazali mi Wam pomagać, razem ze Svenem, który również tu jest.
- Sven? - zdziwiłem się. - Nie widziałem go w ogóle!
- Bo on siedzi za biurkiem - wyjaśnił Mats.
- Ach, rozumiem - westchnęła Ewa. - Wreszcie lepiej się czuję, wreszcie jest co trawić...
- Muszę się skontaktować z Mario lub Marco - powiedział Mats - chcemy Was uratować. W ogóle, gdzie jest Agata?
- Nie ma już jej! - Ewie zaczęły łzy spływać po policzkach. - Od razu zabili ją na słupku.
- Na słupku... jak dla mnie, to najgorszy wymiar kary - powiedział Mats. - Wstyd mi, że jestem Niemcem.
- Nie wiem, czy uda się Wam nas ocalić! A co, jeżeli wcześniej zapędzą nas do komory gazowej? - zapytała Ania, która również przerażona pobladła na twarzy.
Nie wiedziałem, co myśleć. Nie nastawiałem się zbytnio na to, że uda nam się przeżyć. Trzeba było też być gotowym na śmierć...
_____________________
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Komentujcie kochani, motywacja potrzebna jak nigdy dotąd.
Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/
Buziaki :***
Warunki były tragiczne, wszyscy musieliśmy spać na podłodze, otrzymaliśmy tylko jakieś płachty do nakrycia.
- Ania, nie płacz - próbowałem pocieszyć koleżankę - może nam się uda!
- Nie ma opcji - szlochała Ania. - My tu zginiemy marnie. Cały czas też zachodzę w głowę, co z Robertem...
- Żebym tak znał odpowiedź na to pytanie - westchnąłem cichutko.
Jeszcze za oknem było szaro, prawdopodobnie była czwarta lub piąta nad ranem, gdy do sali wpadli hitlerowcy.
- Pobudka! - wrzasnął jeden z nich.
- Czas na pracę - wtórował mu jego towarzysz.
Wszyscy oczywiście poderwali się jak oparzeni, każdy bał się tych podłych ludzi. Poszliśmy wszyscy posłusznie za naszymi oprawcami.
- Najpierw kąpiel - oświadczył jeden z nich. Poprowadzili nas do łaźni, kazali nam się wszystkim rozebrać.
- Co to ma być! - odważył przeciwstawić się jeden z moich towarzyszy niedoli - to nieludzkie, to upokarzające!
- Który to powiedział?! - nagle do pomieszczenia wparował Lahm, którego już widziałem w Warszawie. Widocznie przyjechał tutaj, żeby pomóc swoim rodakom.
- Ten delikwent - odezwał się Mueller, którego wcześniej nie zauważyłem. Wyciągnął z tłumu nieszczęśnika, przewrócił go na ziemię i zaczął bezlitośnie kopać po całym ciele. Biedak zaczął zwijać się z bólu, ale to nie wzruszyło podłego Niemca.
- A wy, gnidy, pod natryski - krzyknął Lahm.
Musieliśmy się wszyscy rozebrać, wszyscy wzięli za przestrogę sytuację tego biednego człowieka, którego Mueller tak podle katował razem z dwoma towarzyszami.
Poleciała na nas woda. Ale jakże lodowata. Wszyscy zaczęli podskakiwać.
- Zaraz szoku termicznego dostanę - szepnęła do mnie Ewa.
Znów puszczono wodę - ale tym razem wrzątek! Ludzie zaczęli piszczeć, to była niesamowita tortura. Lodowata woda na przemian z wrzątkiem?! SS-mani uczuć nie mieli!
Po wszystkim kazano się ubrać i pogonili nas do pracy. Zlecono nam kopanie rowów. Nikt nie wyjaśnił, po co one miały być wykopane. Robota musiała zostać wykonana i tyle w temacie.
Otrzymaliśmy szpadle i kazano nam kopać, hitlerowcy stali i pilnowali nas. Kto tylko choć na chwilę przerwał kopanie, by złapać oddech, od razu dostawał po plecach drewnianym kijem.
Mnie również się oberwało. Ale nikt nie miał odwagi zaprotestować.
Po ciężkiej pracy dowiedzieliśmy się, że teraz otrzymamy posiłek. Tym posiłkiem okazała się być zupa. Wszyscy ustawili się w kolejce, każdemu nalewano trochę tego pokarmu.
Gdy nalali i dla mnie, nagle hitlerowiec zamknął beczkę, Ewa stojąca za mną nie otrzymała już swojej porcji.
- Nie ma więcej - uśmiechnął się złośliwie Schweinsteiger, który polewał zupę. On też przyjechał z Warszawy...
- Trawki idźcie sobie nazrywać, zielone jest bardzo zdrowe - żart Lahma wywołał u SS-manów salwy śmiechu. Za to tym, którzy nie otrzymali jedzenia, w ogóle nie było do śmiechu.
- Podzielę się z Wami - szepnąłem do Ewy i Ani.
Udało mi się trochę podkarmić Anię i Ewę. Na szczęście obyło się bez konsekwencji.
Nagle zauważyłem... Hummelsa, Matsa Hummelsa, który podbiegł do mnie, Ewy i Ani.
- Idziecie ze mną! - krzyknął, i spojrzał na SS-manów. - Ta trójca próbowała uciec!
- Zabierz ich do 11 - powiedział Lahm.
- Ale my nic nie... - zaczęła Ania, ale Lahm spojrzał surowo na nią.
- Ani słowa więcej - syknął.
Mats zaprowadził nas do budynku nr 11, wprowadził nas dopodziemnej, zimnej celi. Wszedł do niej z nami, jego twarz wyglądała już zupełnie inaczej...
Z Matsem do czynienia mieliśmy już wcześniej. Tyle, że wtedy był po naszej stronie...
- Musiałem tak krzyknąć - zaczął Mats - dla pozorów. Skłamałem. Chciałem Was tu przyprowadzić, żeby dać Wam coś do jedzenia, widzę, że blado wyglądacie.
- Serio? - odezwałem się.
- Serio - odparł Mats. - Ale potem musicie stąd wyjść, ja powiem reszcie, że coś mi się pomyliło. Bo jeżeli tu zostaniecie, to w końcu Was stąd wypędzą i zagazują. A macie jeszcze szansę na przeżycie...
Ostatnie zdanie Matsa zabrzmiało intrygująco.
Mats dał nam do zjedzenia po kawałku chleba z kiełbasą. Zajadaliśmy z apetytem, naprawdę byliśmy wygłodzeni.
- Mats... - odezwała się Ania.
- Słucham?
- Nie wiesz może, co się dzieje z Robertem? W ogóle, gdzie są Mario i Marco?
- Marco do mnie dzwonił jakiś czas temu - powiedział Mats - oni szukają Roberta. Ale nie wiem, na jakim etapie poszukiwań są. W ogóle się ostatnio nie odzywają.
- Oby im nic nie było - powiedziałem. - W Warszawie ciągle nas ratowali.
- Nie mam pojęcia - westchnął Mats. - Jeśli ktoś się zorientuje, że który Niemiec pomaga więźniom, to ten ma problemy i to niemałe! Ale Marco i Mario kazali mi Wam pomagać, razem ze Svenem, który również tu jest.
- Sven? - zdziwiłem się. - Nie widziałem go w ogóle!
- Bo on siedzi za biurkiem - wyjaśnił Mats.
- Ach, rozumiem - westchnęła Ewa. - Wreszcie lepiej się czuję, wreszcie jest co trawić...
- Muszę się skontaktować z Mario lub Marco - powiedział Mats - chcemy Was uratować. W ogóle, gdzie jest Agata?
- Nie ma już jej! - Ewie zaczęły łzy spływać po policzkach. - Od razu zabili ją na słupku.
- Na słupku... jak dla mnie, to najgorszy wymiar kary - powiedział Mats. - Wstyd mi, że jestem Niemcem.
- Nie wiem, czy uda się Wam nas ocalić! A co, jeżeli wcześniej zapędzą nas do komory gazowej? - zapytała Ania, która również przerażona pobladła na twarzy.
Nie wiedziałem, co myśleć. Nie nastawiałem się zbytnio na to, że uda nam się przeżyć. Trzeba było też być gotowym na śmierć...
_____________________
Mam nadzieję, że się Wam podoba.
Komentujcie kochani, motywacja potrzebna jak nigdy dotąd.
Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/
Buziaki :***
sobota, 15 czerwca 2013
Rozdział 11.
Z bijącym sercem podszedłem do hitlerowców. Uznali, że nadaję się do pracy. Ci, którzy według nich nie nadawali się do roboty, od razu mieli zginąć. Stałem z gromadą ocalonych, do których na szczęście dołączyła zaraz Ewa i Agata! Ania również miała pracować.
Ewa podeszła do mnie, cała drżała.
- Jak dobrze, że znów jesteśmy razem - wyszeptała.
- Tak się bałem o Ciebie - odszepnąłem.
Tylko jedno mnie wciąż zastanawiało - gdzie jest Robert?! Może go wywieźli do Treblinki lub Majdanku? Kto wie!
Hitlerowcy wybrali z 15 osób i kazano im kolejno podchodzić do ścianki złożonej z bloków stojącej na końcu dziedzińca.
Inni musieli na to patrzeć. Zapewne chcieli nas zastraszyć w ten sposób. Rozstrzelali nieszczęśników bez miłosierdzia. Hitlerowcy byli straszni, nie mieli żadnych uczuć. Obserwowałem całe zajście z przerażeniem.
- Wy tam - hitlerowiec pokazał na mnie palcem i jakiegoś kolesia stojącego obok mnie - uprzątnąć te zwłoki!
- Gdzie mamy je uprzątnąć? - odważył zapytać się koleś.
- Zapakujecie je w worki - powiedział SS-man, podając nam te worki - zaraz tu kolega Wam pokaże, gdzie będziecie wynosić zmarłych.
- Zmarłych?! Raczej postrzelonych przez Was, wy tyrani - pomyślałem wściekły.
- Kiedyś i Was wyniosą - powiedział jeden z mundurowych.
- Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka - hitlerowcy podle się roześmiali.
Z bijącym sercem chowaliśmy poległych, jeden z SS-manów nas zaprowadził do miejsca, w którym mieliśmy ich zostawić. Reszta została zagoniona do budynków.
Koleś, z którym musiałem wykonać te okropne zadanie, nazywał się Peter i był Holendrem pochodzenia żydowskiego. Również został wysiedlony, jego żona została zastrzelona.
Zastanawiałem się, co się dzieje z Mario i Marco, naszymi wybawcami, którzy w Warszawie nas ciągle ratowali.
Wiele spraw było niewyjaśnionych.
Gdy nas dwóch hitlerowców prowadziło do budynku, w którym mieliśmy spędzić noc i od świtu iść do pracy, zauważyłem, jak wywlekają siłą Agatę na dziedziniec...
- Jak oni robili tę selekcję?! - krzyczał wściekły SS-man - kobiety w ciąży nie mogą pracować!
Agata była w ciąży?! To oznaczało jedno - ona zaraz zginie. Już kilkanaście takich ciężarnych zaprowadzili do komór gazowych. Jakimś cudem u Agaty tego nie zauważyli podczas przeprowadzania selekcji. Ale teraz się to wydało... Nie wiedziałem, że ona jest w ciąży, ale nawet jeżeli, nikt nie miał prawa pozbawiać jej życia!
Niemiec przyniósł taboret. Postawili go pod słupek, do którego był przymocowany hak. Kazali Agacie stanąć na niego. Wykręcili jej ręce i zaczepili je o ten hak. Po czym SS-man wykopał jej ten taboret spod nóg. Agata wisiała, pokrzykując z niewiarygodnego bólu, po czym upadła, a hitlerowcy zaczęli ją kopać, miałem ochotę krzyczeć, żeby przestali, ale był strach się odezwać. W końcu Agata... przestała się ruszać. Była cała już we krwi, strasznie to wyglądało.
- Co?! Chcecie może też tak skończyć?! - krzyknął hitlerowiec - już mi te zwłoki wynieść stąd! Szybko! Migiem!
- Natychmiast! - krzyknął jego towarzysz.
Te krzyki to był jeden z elementów terroru, jaki zapewne chcieli tu przeprowadzić. Czułem, że chcą tu nas wykończyć psychicznie i fizycznie.
Zanieśliśmy Agatę w wskazane miejsce. Rozejrzałem się, nikogo na szczęście wokół nie było. Przyklęknąłem i odmówiłem modlitwę za spokój duszy Agaty.
- Jakby Kuba to widział... - pomyślałem, prawie płacząc.
Peter poklepał mnie po ramieniu.
- Idą tu Niemcy - szepnął.
- A wy co tam już kombinujecie?! Nie uciekniecie stąd - krzyknął jeden z nich.
- Ci Żydzi to zawsze naknocą - powiedział drugi. Słowo "Żydzi" powiedział z niesamowitą odrazą.
Pogonili nas do budynku, do sali sypialnej. W rogu tej sali ujrzałem Ewę i Anię, skulone i przerażone.
- Agatę zabrali - powiedziała Ania, płacząc. - Zabili ją na pewno!
- Niestety - powiedziałem łamiącym się głosem.
- Gdzie są Mario i Marco? - zapytała Ewa - oni by na pewno coś zaradzili!
- Nie mam pojęcia - odparłem.
- I gdzie Robert? A może oni jego gdzieś ratują... - zamyśliła się Ania. - Nie wierzę! Agaty już nie ma?! Kuba i Agata już nie żyją, Robert może też już nie! Kto z nas będzie następny?! - prawie krzyknęła, szlochając żałośnie.
__________________
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Kolejną osobę uśmierciłam o.o
Ale to smutne opowiadanie, tu nie będzie w ogóle sielanki.
Jeśli chcecie następny, to komentujcie. Liczę na Was !
Buziaki!
+ Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/
Ewa podeszła do mnie, cała drżała.
- Jak dobrze, że znów jesteśmy razem - wyszeptała.
- Tak się bałem o Ciebie - odszepnąłem.
Tylko jedno mnie wciąż zastanawiało - gdzie jest Robert?! Może go wywieźli do Treblinki lub Majdanku? Kto wie!
Hitlerowcy wybrali z 15 osób i kazano im kolejno podchodzić do ścianki złożonej z bloków stojącej na końcu dziedzińca.
Inni musieli na to patrzeć. Zapewne chcieli nas zastraszyć w ten sposób. Rozstrzelali nieszczęśników bez miłosierdzia. Hitlerowcy byli straszni, nie mieli żadnych uczuć. Obserwowałem całe zajście z przerażeniem.
- Wy tam - hitlerowiec pokazał na mnie palcem i jakiegoś kolesia stojącego obok mnie - uprzątnąć te zwłoki!
- Gdzie mamy je uprzątnąć? - odważył zapytać się koleś.
- Zapakujecie je w worki - powiedział SS-man, podając nam te worki - zaraz tu kolega Wam pokaże, gdzie będziecie wynosić zmarłych.
- Zmarłych?! Raczej postrzelonych przez Was, wy tyrani - pomyślałem wściekły.
- Kiedyś i Was wyniosą - powiedział jeden z mundurowych.
- Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka - hitlerowcy podle się roześmiali.
Z bijącym sercem chowaliśmy poległych, jeden z SS-manów nas zaprowadził do miejsca, w którym mieliśmy ich zostawić. Reszta została zagoniona do budynków.
Koleś, z którym musiałem wykonać te okropne zadanie, nazywał się Peter i był Holendrem pochodzenia żydowskiego. Również został wysiedlony, jego żona została zastrzelona.
Zastanawiałem się, co się dzieje z Mario i Marco, naszymi wybawcami, którzy w Warszawie nas ciągle ratowali.
Wiele spraw było niewyjaśnionych.
Gdy nas dwóch hitlerowców prowadziło do budynku, w którym mieliśmy spędzić noc i od świtu iść do pracy, zauważyłem, jak wywlekają siłą Agatę na dziedziniec...
- Jak oni robili tę selekcję?! - krzyczał wściekły SS-man - kobiety w ciąży nie mogą pracować!
Agata była w ciąży?! To oznaczało jedno - ona zaraz zginie. Już kilkanaście takich ciężarnych zaprowadzili do komór gazowych. Jakimś cudem u Agaty tego nie zauważyli podczas przeprowadzania selekcji. Ale teraz się to wydało... Nie wiedziałem, że ona jest w ciąży, ale nawet jeżeli, nikt nie miał prawa pozbawiać jej życia!
Niemiec przyniósł taboret. Postawili go pod słupek, do którego był przymocowany hak. Kazali Agacie stanąć na niego. Wykręcili jej ręce i zaczepili je o ten hak. Po czym SS-man wykopał jej ten taboret spod nóg. Agata wisiała, pokrzykując z niewiarygodnego bólu, po czym upadła, a hitlerowcy zaczęli ją kopać, miałem ochotę krzyczeć, żeby przestali, ale był strach się odezwać. W końcu Agata... przestała się ruszać. Była cała już we krwi, strasznie to wyglądało.
- Co?! Chcecie może też tak skończyć?! - krzyknął hitlerowiec - już mi te zwłoki wynieść stąd! Szybko! Migiem!
- Natychmiast! - krzyknął jego towarzysz.
Te krzyki to był jeden z elementów terroru, jaki zapewne chcieli tu przeprowadzić. Czułem, że chcą tu nas wykończyć psychicznie i fizycznie.
Zanieśliśmy Agatę w wskazane miejsce. Rozejrzałem się, nikogo na szczęście wokół nie było. Przyklęknąłem i odmówiłem modlitwę za spokój duszy Agaty.
- Jakby Kuba to widział... - pomyślałem, prawie płacząc.
Peter poklepał mnie po ramieniu.
- Idą tu Niemcy - szepnął.
- A wy co tam już kombinujecie?! Nie uciekniecie stąd - krzyknął jeden z nich.
- Ci Żydzi to zawsze naknocą - powiedział drugi. Słowo "Żydzi" powiedział z niesamowitą odrazą.
Pogonili nas do budynku, do sali sypialnej. W rogu tej sali ujrzałem Ewę i Anię, skulone i przerażone.
- Agatę zabrali - powiedziała Ania, płacząc. - Zabili ją na pewno!
- Niestety - powiedziałem łamiącym się głosem.
- Gdzie są Mario i Marco? - zapytała Ewa - oni by na pewno coś zaradzili!
- Nie mam pojęcia - odparłem.
- I gdzie Robert? A może oni jego gdzieś ratują... - zamyśliła się Ania. - Nie wierzę! Agaty już nie ma?! Kuba i Agata już nie żyją, Robert może też już nie! Kto z nas będzie następny?! - prawie krzyknęła, szlochając żałośnie.
__________________
Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Kolejną osobę uśmierciłam o.o
Ale to smutne opowiadanie, tu nie będzie w ogóle sielanki.
Jeśli chcecie następny, to komentujcie. Liczę na Was !
Buziaki!
+ Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/
Subskrybuj:
Posty (Atom)