piątek, 31 maja 2013

Rozdział 7.

- Co tam się dzieje? - jęknąłem - starczy już tych nieszczęść! 
- Moment - powiedział Marco i pobiegł jako pierwszy. Mario natomiast pociągnął mnie i Agatę na piętro wyżej, mówiąc, że to SS-mani mogli napaść moje mieszkanie. Powiedział, żebyśmy tu bezpiecznie poczekali, aż się wszystko wyjaśni. 
Nagle doszły do naszych uszu krzyki z klatki schodowej. 
- Musicie go teraz zabierać?! - słyszeliśmy Marco.
- Tak! Idealnie się nada do roboty - powiedział jakiś SS-man. 
- Reus, zaprowadzimy go do Twojej karetki, bo my tu na piechotę jesteśmy - odezwał się SS-man - odwieziesz go na posterunek, a potem zobaczymy.
W końcu Mario dał nam znak, że możemy zejść na dół. Marco siedział na schodku zrozpaczony. 

- Co się stało? - zapytał Mario.
- Roberta chcą zagarnąć - powiedział - mam go odwieźć na posterunek. Co teraz?! 
- Nie... nie możemy tego zrobić - powiedział Mario - musimy go gdzieś wypuścić! 
- Chodźcie do domu! - powiedziałem. 
Weszliśmy wszyscy do domu, zaryglowałem drzwi, Ewa i Ania siedziały przygnębione. Ania płakała. 
- Najpierw Kuba, teraz Robert... - zalewała się łzami. 
- Spokojnie Ania - powiedział Marco - coś wymyślimy. Jeszcze nic nie jest przesądzone. Kazali mi go odwieźć na posterunek... ale Mario, będziemy musieli go jakoś stamtąd uwolnić i znaleźć mu kryjówkę. 
- Dla Was wszystkich trzeba znaleźć kryjówkę - powiedział Mario. - Bo robi się coraz gorzej! Po prostu tragedia... 
- Następnym razem pogadamy - powiedział Marco - musimy lecieć, bo nas zaczną o coś podejrzewać! Jutro postaramy się zalecieć do Was! Trzymajcie się!
- Do zobaczenia - odparłem, i zamknąłem drzwi za naszymi wybawcami. Poszedłem do dziewczyn, zdołowany jak nigdy. 


*oczami Marco* 


Jechaliśmy we trójkę, Mario obok mnie, a Robert z tyłu. Wyglądał na straszliwie smutnego. Westchnąłem ciężko. Musieliśmy go gdzieś wypuścić, a na posterunku coś wymyślić, jakąś dobrą wymówkę. 
- Robert... - odezwałem się - gdzieś musisz się schować! Potem reszta by do Ciebie dołączyła. W tej kamienicy nie jest bezpiecznie. 
- Tylko gdzie? - westchnął Polak. 
- Właśnie się zastanawiamy... - powiedział Mario. - Marco, właśnie! Miałem powiedzieć. Planują nie tylko Żydów gazować, ale i Polaków. Będą robić łapanki. Ty, Agata, Ania, i Ewa, no i Łukasz, musicie jak najprędzej się schować. Bo jak was złapią i zawiozą do obozu... 
- Skąd ty to wiesz? - zapytałem.
- Podsłuchałem rozmowę - powiedział Mario. 
- Tym bardziej - zdenerwowałem się - musimy wam znaleźć bezpieczne miejsce, zanim was wysiedlą! 



_______________________ 





Nudne jak flaki z olejem. ;/ 


Zapraszam na mojego drugiego bloga Life is easier with eyes closed... na nowy rozdział :) 

Komentarze mile widziane :>

Pozdrawiam :* 



czwartek, 30 maja 2013

Rozdział 6.

Agata nerwowo gryzła paznokcie, po czym zaczęła palić papierosa. Ja wziąłem łyk rumu. Marco wpatrywał się w podłogę. Atmosfera nie była najlepsza. 
- Też chciałbym pójść - powiedziałem powoli. - Kuba był moim przyjacielem. 
- W nocy pójdziemy - powiedział Marco - chociaż to też będzie niebezpieczne. 
- Tylko uważajcie na siebie - powiedziała Ewa, odpalając sobie papierosa - bo ja nie wiem, co zrobię, jeżeli...
- Postaram się ich chronić - powiedział Marco.
Jak dobrze, że on, Niemiec, był po naszej stronie. No i oczywiście Mario. 
Marco w końcu wyszedł od nas, obiecując wpaść po zmroku. Zatem wszyscy w napięciu czekaliśmy, paląc papierosy na uspokojenie, i pijąc ziołową herbatę, której dostarczył nam Marco. 
Nastała godzina 22. Ani śladu Marco. Zacząłem się denerwować.
- Gdzie on? - pytała Agata - ja chyba zwariuję! 
W końcu jednak usłyszałem pukanie do drzwi. To był Mario.
- Łukasz! Bierz Agatę i chodźcie! Marco już czeka w aucie - powiedział Mario. 
- Okej! Ulica czysta? - zapytałem.
- Czysta! Nie ma nikogo! Pośpieszcie się! - ponaglał Mario. 
Zawołałem Agatę, migiem pobiegliśmy na dół i wskoczyliśmy do służbowego auta chłopaków. Agata wyglądała na bardzo zdenerwowaną. Oczy miała przesiąknięte łzami, była bardzo blada, w jej oczach było widać wyraźną rozpacz. Rozumiałem ją, czułem się podobnie, straciłem przyjaciela, straciłem Kubę bezpowrotnie. 
- Jedziemy na Powązki - powiedział Marco, z trudem wymawiając "Powązki" . 
- Lepiej, jak się schowacie - powiedział Mario. 
Skuliliśmy się zgodnie z poleceniem Mario na tylnych siedzeniach. Oni dalej byli w swoich mundurach. 
Dojechaliśmy na cmentarz. Było cicho, jak makiem zasiał. Spojrzałem na uśpioną Warszawę. 
- Czy kiedyś ta wojna się skończy? - pomyślałem ze smutkiem - och, żeby chociaż moje dzieci doczekały się życia w wolnej Polsce, życia bez przemocy?! 
Mario i Marco zaczęli kopać prędko dół, ja im też pomogłem. Agata przykucnęła zmęczona, ukryła twarz w dłoniach. 
W końcu chłopaki dali znać, że wystarczy już kopania, i wyjęli ciało Kuby z auta. Agata po prostu wybuchła płaczem, mi też łzy stanęły w oczach. 
Po odmówieniu krótkiej, wspólnej modlitwy zaczęliśmy chować naszego zastrzelonego kompana. Po wszystkim, Marco usiadł za kierownicą i miał odwieźć nas do kamienicy. Po drodze minęliśmy uliczną strzelaninę, słyszałem krzyki bólu i rozpaczy. Współczułem wszystkim rodakom. 
W końcu dojechaliśmy pod naszą kamienicę, ostrożnie wyszliśmy. Mario i Marco szli pierwsi. Ale zaraz znów odczuliśmy niemały przestrach. Z kamienicy słychać było głośne krzyki - po chwili się okazało, że z mojego mieszkania... 








___________________ 






Napisałam :> 
Nie jest jak dla mnie zbyt fascynujący, ale mam nadzieję, że dla Was przypadł do gustu.
Oceniajcie :> 
Czytasz = komentujesz! Pamiętaj! Dziękuję :* 


Pozdrawiam :* 

piątek, 24 maja 2013

Zawieszam!

Bardzo mi przykro, ale zawieszam bloga, bo jakoś nie mam weny do pisania tego opowiadania. 
Postaram się oczywiście kiedyś tu wrócić i pisać dalej, jak tylko mi wena wróci i pomysły. 
Jeśli kogoś zawiodłam, to bardzo przepraszam. 

Pozdrawiam ciepło, Sylwia :* 

+ zapraszam na nowy rozdział na drugim blogu http://bvbstory.blogspot.com/2013/05/rozdzia-19.html mile widziany komentarz! :> 

sobota, 18 maja 2013

Rozdział 5.

*oczami Marco* 


- Marco! To chyba tu kogoś zastrzelono - powiedział powoli Mario, pokazując drzwi z numerem 6. 
- Tylko kogo? - jęknąłem. 
- Musimy tam wejść i to sprawdzić - powiedział Mario. 
- Podziwiam Cię za te opanowanie - powiedziałem. 
- Ha, to tylko tak na zewnątrz wygląda. W środku aż się we mnie buzuje - powiedział Mario. 
Otworzyłem powoli drzwi, mrużąc oczy. W środku był półmrok. Dwóch SS-manów stało nad nieszczęsnym nieboszczykiem. 
- Kto to? - zapytał Mario - kogo postrzeliliście, Elber? 
- A cóż ci tak głosik drży? Tak się przejmujesz losami tych patałachów? - złośliwie powiedział Elber. 
Z Elberem zbrodni dokonał Draxler. 
Wziąłem lampę naftową stojącą na stoliku i oświeciłem twarz postrzelonego. Boże... to nie mogła być prawda! Elber z Draxlerem zastrzelili Kubę! Krew mu ciekła ze skroni, musiał otrzymać strzał w bok głowy. Tak okrutnie pozbawili go życia, choć nie mieli najmniejszego prawa. 
Już było za późno na jakikolwiek ratunek, Kuba leżał martwy. 
- Co tak wzdychacie? Was to z SS powinni wyrzucić - powiedział Draxler - jesteście miękcy jak plastelina! 
- Lepiej uprzątnijcie gdzieś te zwłoki, a my idziemy swoją drogą - powiedział Elber. - Dać wam jakiś worek? 
- Zaraz Ciebie w worek wsadzimy i zakopiemy w lesie - pomyślałem z goryczą - aż mi wstyd, że jestem Niemcem! 
Draxler i Elber wyszli z sali, a my zostaliśmy sami. 
- Co my teraz zrobimy? - zapytałem, łzy mi stanęły w oczach. - Musimy chronić resztę! Bo wszystkich zastrzelą! Oni nie mają skrupułów! Hitler im tak namieszał w głowach, że...
- I jak my to powiemy Agacie? Ona się załamie - powiedział Mario. 
- Musimy zabrać Kubę i go godnie pochować - powiedziałem - może w nocy? Będzie bezpieczniej. 
- Weźmiemy go na Powązki - powiedział Mario.
Póki co, z bólem serca i to niemałym, ponieśliśmy naszego zmarłego kumpla do kostnicy będącej w tym samym budynku. 
- Musimy szybko go pochować - powiedział Mario - bo go jeszcze przerobią na mydło! Ilu ludzi już tak...
- Właśnie - powiedziałem - racja, stary! 
- Ja tu może zostanę... - powiedział Mario. - A ty... 
- Mam iść powiedzieć? - powiedziałem cicho. - Nie wiem, jak to zrobię... 






*** 





Siedzieliśmy bezczynnie, słuchając tylko radia, potajemnej polskiej rozgłośni. Chociaż mogliśmy też niemieckich stacji słuchać, bo znaliśmy wszyscy ten język, ale jednak lepiej się czuliśmy używając i słuchając polskiego. 
- Ciekawe, co tam się dzieje - zabrała głos Ania. 
- Boże... - chlipnęła Agata, ocierając oczy chusteczką. 
Wyjrzałem przez okno, zauważyłem zmierzającego do naszej kamienicy Marco.
- Idzie Marco - powiedziałem. 
- Niech powie, że Kuba żyje! - jęknęła Agata. 
Podszedłem do drzwi frontowych, czekałem na naszego niemieckiego przyjaciela. Ale aż się przeraziłem, gdy zobaczyłem jego bladą i niewesołą twarz. 
- Co z Kubą? Wiesz coś? - zacząłem go wypytywać.
Marco nic nie powiedział, wszedł tylko do salonu ze spuszczoną głową, Agata spojrzała na niego błagalnie.
- Marco! Powiedz, że Kuba żyje! 
- Jakbym tak powiedział... to bym skłamał - powiedział szybko, drżącym głosem.
- CO?! - krzyknąłem. 
- Jak to? Kuba nie żyje?! - wykrzyknęła Agata. - Nie wierzę! Jak to?! Przecież... 
- Zastrzelili go, nim zdążyliśmy w ogóle... - zaczął Marco. 
- Wy Niemcy to jesteście podli jak nikt! - piekliła się Agata - a kto wie, czy ty tu nie przychodzisz tylko na przeszpiegi, i nie udajesz naszego przyjaciela?! Zaraz i nas zastrzelą wszystkich... zginiemy marnie jak Kuba - powiedziała, zalała się w końcu gorzkimi łzami. 
- Właśnie dlatego, że jestem waszym przyjacielem, chcę wam zaoferować jakąś lepszą kryjówkę - powiedział łagodnie Marco. 
- W której nas zagazujecie! To może podstęp z Twojej strony! - krzyknęła Agata, takiej wściekłej jeszcze nigdy jej nie widziałem. I tak załamanej. 
- Agatka, spokojnie - próbowała uspokoić ją Ewa - Marco nigdy by nam tego nie zrobił, jest zbyt rzetelnym i dobrym facetem, żeby się do tego posunąć. 
- Rozumiem - powiedział Marco - na jej miejscu zachowywałbym się całkiem podobnie. Dziś w nocy mamy zamiar pochować Kubę na Powązkach... 
- Muszę tam być - powiedziała Agata. - Marco, racja, trzeba go godnie pochować, zanim Ci SS-mani go... 
- Mario pilnuje - powiedział Marco. - Nie wiem, Agata, jak to zrobić... może uda się jakoś pod osłoną nocy... rozumiem, że chcesz być przy jego pochówku... 



__________________ 




Łapcie piąteczkę :3 

Pozdrawiam ; ******** . 




czwartek, 16 maja 2013

Rozdział 4.

- Nie! To nie może być prawda! - zawołałem - a co, jak oni go zamordują lub wyślą Bóg wie gdzie?! 
- Zróbcie coś - zapłakana Agata zwróciła się do Niemców. - Nie mogę stracić Kuby, on jest dla mnie wszystkim! 
- Spokojnie - powiedział Mario, starając się uspokoić wszystkich, ale i na jego twarzy ukazał się przestrach... - Marco, musimy się śpieszyć! Zobaczymy, co da się zrobić! 
- Racja, idziemy - powiedział Marco i poderwał się z kanapy. - Jeszcze do Was zalecimy, jakby co! 
- Okej - powiedział Robert.
- Módlcie się, aby Kuba żył... - powiedziała Agata drżącym głosem, a Ewa przyniosła jej filiżankę herbaty na uspokojenie. 
- Jak dobrze, że Reus i Goetze są po naszej stronie - powiedziała Ania. 
- Niech ta wojna się już skończy! Jeszcze jak Rosjanie postanowili nas dobić... - jęknęła Ewa - Polacy powinni zorganizować jakieś powstanie, czy coś! 
- Cały rząd wyemigrował z Warszawy - powiedział Robert - jeszcze ładnych kilka lat tak spędzimy, jak dzisiejszy dzień. Chyba że Opatrzność się zlituje nad nami, czy jakiś cud się wydarzy. 
- Cud nad Wisłą... - uzupełniła Agata. - Ach, żeby było powstanie, sama bym chętnie wzięła udział! Zastrzeliłabym wszystkich tych SS-manów! 
- Oprócz Mario i Marco - powiedział Robert - jak wiesz, oni... 
- No tak, oprócz nich - powiedziała Agata - błagam, niech oddadzą mi Kubę całego i zdrowego!  Jak on umrze, to i ja umrę! 




*Oczami Marco* 



Popędziłem z moim przyjacielem, ale karetka gestapo już odjechała do siedziby. Ruszyliśmy zatem "z buta" . 
Przed drzwiami stało kilku naszych rodaków oraz... sam Hitler, który zapewne przyjechał skontrolować sytuację. 
- Patrz! Sam Fuhrer - szepnął do mnie Mario.
- Weź daj spokój - syknąłem - po co on tu?! 
Chcieliśmy wejść od razu do środka, ale Fuhrer nas powstrzymał. 
- Ej, gdzie już uciekacie! - wypalił. 
- Fuhrer przyjechał, nie widzicie? - powiedział wyraźnie ucieszony Schweinsteiger. Hitler był jego niesamowitym idolem. Dla mnie i Mario natomiast był zerem, pustym człowiekiem bez uczuć, ale nie mogliśmy tego powiedzieć głośno. 
- Coście tacy wystraszeni? - powiedział Lahm - łyknijcie sobie! - i wcisnął nam do ręki butelkę denaturatu. 
- Przecież to denaturat! Nie będziemy tego pić! - skrzywił się Mario.
- Goetze, nie bądź lalunia, tylko pij! - naciskał Mueller. 
- Kto Was w ogóle dopuścił tutaj, jak takie baby z was - powiedział Hitler - zobaczcie, Mueller i Schweinsteiger, to są goście! Nic ich nie jest w stanie przerazić! 
- Mein Fuhrer - odezwałem się - ta wojna pochłania setki ofiar! 
- Żydzi to nie ludzie - powiedział - ich wytępimy do cna, już się budują obozy w Auschwitz, zagazujemy tych chciwych prostaków! 
- A co z Polakami? - powiedział Mario - Mein Fuhrer, przecież nie można...
- My wszystko możemy - powiedział Hitler - my jesteśmy Niemcy, naród najwyższy, macie może inne zdanie? 
- My takich od razu... - Mueller poklepał strzelbę. 
Oni byli po prostu bezczelni. Pragnąłem, żeby ta wojna już się skończyła, aby Niemcy i Polacy byli braterskim narodem, a nie walczącym ze sobą. 
- Kiedy defilada, Mein Fuhrer? - zapytał Lahm. 
- Jak tylko wszystko zdobędziemy... - powiedział Hitler - to dopiero początek, panie Lahm! - i zaśmiał się złowieszczo. 
- Idziemy łapankę robić! - powiedział Mueller. - Goetze, Reus, idziecie z nami! 
- Prawidłowo, Mueller - powiedział Fuhrer. 
- My coś mamy do załatwienia - powiedziałem i pociągnąłem Mario za rękę do wejścia. 
Udało się. Biegliśmy korytarzem, do sal, gdzie brano schwytanych i ich najczęściej rozstrzeliwano. Chcieliśmy sprawdzić, czy aby tam Kuby nie ma. 
- Boże... - szepnął Mario - to potworne miejsce! 
Nagle usłyszeliśmy strzał. Z pistoletu. Dobiegał z jednej z tych sal. 
- Mario! Oby to tylko nie był Kuba - jęknąłem. - Aż boję się wejść na tę salę... 





______________



Mam nadzieję, że się Wam podoba. 

Czytasz - komentujesz! Następny rozdział dodam, gdy będzie 16-17 komentarzy :> 

Pozdrawiam ciepło, Sylwia :* 

poniedziałek, 13 maja 2013

Rozdział 3.

I tak zlatywały dni - aż nagle znów Polacy dostali kolejny powód do niepokoju. 17 września 1939 - rosyjska armia wtargnęła na polskie ziemie. I wcale nie po to, żeby pomóc Polakom wyzwolić się od Hitlera i Niemców... 
Ewa nerwowo krążyła przy oknie, wypatrując przez nie co chwilę. Ja siedziałem tylko w fotelu i tępo patrzyłem się w podłogę. 
- Ruskie krążą po ulicach - powiedziała moja zaniepokojona małżonka. 
- Spokojnie - próbowałem ją uspokoić. 
Doszły nas słuchy, że podczas kampanii wrześniowej zginęły setki polskich żołnierzy. Rozstrzelano wielu polskich obywateli. 
U nas na Marszałkowskiej też wiele się działo. Strach nie opuszczał nawet na moment. 
Robert i Ania dalej u nas przebywali, zresztą, we czwórkę zawsze raźniej... 
Warszawa już znalazła się pod niemiecką okupacją. I nie było wiadomo, kiedy z niej wyjdzie... 
- Cholera! - usłyszeliśmy Roberta. - Lodówka już pusta. 
- Niedobrze - pokręciłem głową - i co teraz? Teraz, gdy Rosjanie tu jeszcze są, to już w ogóle strach wyjść na zewnątrz. 
- I tak mogą nas dorwać i zastrzelić, już pięć tysięcy Polaków rozstrzelano - powiedziała cichym głosem Ania, przysiadając się do nas. 
- Wczoraj uniwersytet zniszczyli, ten co stoi dwie dzielnice dalej - powiedział Robert. 
- Wiemy - mruknąłem - zaraz wszystko zniszczą. 
Nagle rozległo się stukanie do drzwi...
- Ratunku... - jęknęła Ewa. 
Powlokłem się otworzyć. Gdy spojrzałem przez wizjer, nieco się uspokoiłem. 
Przed drzwiami stał Reus! Zaskoczony byłem co niemiara. Towarzyszył mu Goetze... 
- Nie przyszliśmy Was zamordować - od razu powiedział cicho Goetze - przyszliśmy was podratować. 
- Macie tu trochę jedzenia - powiedział Marco i podał mi torbę z żywnością. - Nie radzę Wam nigdzie wychodzić. 
- Co się dzieje? - zapytałem. - Może wejdźcie, zanim ktoś zobaczy...
Wpuściłem ich do środka, Robert aż zadrżał, jak zobaczył dwie osoby w niemieckich mundurach. 
- Spokojnie - powiedział Reus - my wam krzywdy nie zrobimy, Robert! 
- Nie radzę Wam gdzieś się zapuszczać - powiedział Goetze - robią łapanki, kogo złapią, od razu zabijają albo wywożą do obozów pracy. 
- No i? Przecież tutaj w każdej chwili mogą wpaść i nas zgarnąć - powiedziała Ania. 
- Możliwe... - westchnął Reus i popatrzył smutno na Goetze. - Mario, musimy im jakoś pomóc! 
- Najchętniej wyrzuciłbym ten śmieszny mundur - syknął Mario - każą mi w nim ciągle łazić, pilnować, czy jakieś obce narodowości na ulicę nie wyszły, i w ogóle być okrutnym... poją mnie ciągle rumem, tłumaczą, że to dodaje odwagi... 
- A jak nie ma rumu, to każą pić denaturat! Macie pojęcie?! - zawołał Marco. - A najgorsze moje wspomnienie... kazali mi zastrzelić dwie młode dziewczynki, pochodzenia żydowskiego. 
- Przecież ostatecznie nie zrobiłeś tego - powiedział Mario. 
- No, udało się tym razem - powiedział Marco - ale potem zostałem zbluzgany w siedzibie, że jestem tchórz. Zwłaszcza ten Mueller, nie cierpię go. W ogóle nie wie, co to tolerancja, podobnie jak nasz Fuhrer! 
- Hitler to psychol - przyznał Mario - ale musimy go czcić. Jesteśmy zmuszani. 
- Słuchajcie - powiedział Marco - jak jeszcze gorzej się zrobi, to znajdziemy wam jakąś kryjówkę. 
- Obawiam się, że tylko w kanałach będzie bezpiecznie - westchnął Mario.
- W kanałach? Boże... - jęknęła Ewa. 
- Niestety - powiedział Marco - ale pomyślcie, dzięki temu możecie przeżyć, może niedługo ktoś z Hitlerem zrobi porządek? 
- Nosicie ciągle ze sobą te strzelby? - zapytałem, ponuro spoglądając na broń którą mieli ze sobą nasi niemieccy koledzy. Jedyni chyba ludzie, którzy nie dali sobie zrobić wody z mózgu. 
- Musimy! - powiedział Marco - staramy się jak najrzadziej ich używać. 
Nagle usłyszeliśmy przeraźliwe krzyki dochodzące z zewnątrz...
- Błagam! Niech to tylko moje złudzenie - jęknęła Ewa - to serio Agata tak krzyczy? 
Nagle usłyszeliśmy także wołania Kuby dochodzące z oddali... za chwilę też stukania do naszych drzwi...
Pobiegłem, to Agata stała zapłakana na progu. Nic nie mówiąc, wbiegła do naszego mieszkania, ja zaryglowałem drzwi i poszedłem za nią. Agata bardzo się przestraszyła, widząc dwóch facetów w szwabskich strojach. 
- Spokojnie - powiedział do niej Mario - nas się nie bój! 
- Co oni tu robią? - pytała Agata - tak normalnie rozmawiacie z Niemcami? 
- Oni nam pomagają - powiedział Robert. - Zobacz, jedzenie nam przynieśli, żebyśmy nie poumierali z głodu. 
- Co z Kubą? - zapytałem. 
- Zabrali go - szlochała blondynka - zabrali Kubę! 





____________________ 




Łapcie trójkę :3 
Mam nadzieję, że chociaż troszkę Wam się podoba. 
Czekam na komentarze! Nawet nie wiecie, jak one mnie motywują :3 

Pozdrawiam, Sylwia :*** 

niedziela, 12 maja 2013

Rozdział 2.

Ostatnie dni były koszmarem. W radiu powiedziano, że Niemcy okupili Warszawę. Bałem się wyjść z domu, podobnie jak Ewa. No i inni mieszkańcy kamienicy... 
- Łukasz! - zawołała Ewa. 
- Słucham, kochanie? 
- Nie ma już nic do jedzenia - powiedziała smutno. - Co teraz? 
- Cholera! - jęknąłem. - Musimy coś zdobyć! Mamy z głodu umrzeć? 
Nagle rozległo się pukanie do drzwi. 
- O nie! - jęknęła Ewa.
- Spokojnie, może to tylko Kuba - powiedziałem i pobiegłem do drzwi wyjściowych. Uff, nie byli to niemieccy żołnierze, ale to nie był też Kuba ani Agata. Przed drzwiami... stali Robert i jego narzeczona Anna, mieli walizki ze sobą. 
- Łukasz! - Robert rzucił mi się na szyję. - Błagam, możemy u Was pomieszkać? 
- Wysiedlili nas - powiedziała Ania. - Kazali nam się wynosić. Inaczej by nas rozstrzelili. 
- I tak już prawie by nas rozstrzelali - powiedział Robert - ale jeden z tych gestapowców był łaskawszy i powiedział że darują nam życie, jak się natychmiast wyniesiemy. 
- Moje pianino zgarnęli, pamiątkę po prababci - jęknęła Ania. 
- Chowajmy się! Ktoś tu idzie! - prawie wepchnąłem ich do mieszkania, i zamknąłem drzwi na klucz. 
Dobrze zrobiłem, bo usłyszałem, jak Niemcy stukają do drzwi naszych sąsiadów, państwa Kopeć. W końcu rozległ się dźwięk wyważanych drzwi... po paru chwilach krzyki i strzały oddawane z wiatrówki... 
- O nie! - szepnęła Ewa, tuląc się do mnie - zaraz tu też pewnie przyjdą! Już po nas!
- Oby do Kuby i Agaty nie poszli - jęknąłem. 
We czwórkę się wszyscy objęliśmy, drżąc ze strachu. Usłyszeliśmy zaraz krzyk, należał on do córki państwa Kopeć, Heleny. Przez okno zaraz zauważyłem, że siłą ją chcą zabrać do ich samochodu. No tak, pewnie jej rodziców zastrzelili, a ją chcą zabrać... Boże... 
Na szczęście nas nie odwiedzili.
- To była boska interwencja - powiedział Robert.
- Macie coś do jedzenia? - zapytałem - u nas wszystko się skończyło!
- U nas też - westchnęła Ania. 
- Niebezpiecznie jednak teraz wychodzić, podobno łapanki robią - powiedziała Ewa. 
- Ale musimy coś zdobyć! - jęknął Robert. - Na szczęście, pieniędzy mi nie zabrali. 
- To co, Robert? - zapytałem - idziemy? 
- Cóż... może nas nie zastrzelą - westchnął. 
- To my tu mamy siedzieć i umierać z niepokoju? - zapytała moja żona. 
- Was nie będziemy narażać - powiedział Robert. 
Pocałowałem moją ukochaną w policzek i wyszedłem razem z moim przyjacielem. Serce waliło mi jak oszalałe. 
Na szczęście bomby już nie fruwały nad stolicą, ale pełno było Niemców na ulicach. Poszliśmy do sklepu zdobyć chociażby chleb... ale wszystko było wymiecione z półek. Co teraz? 
Szliśmy dalej ulicami, kombinując, jakby tu coś zdobyć do jedzenia, aż podbiegło do nas dwóch Niemców. Kogoś mi oni przypominali... 
- Na ziemię! - krzyknął jeden z nich. Teraz mi się przypomniało, co to był za typ - Bastian Schweinsteiger! Ale skąd ja go znałem?! A jego towarzysz... Thomas Mueller. 
Przerażeni padliśmy na ziemię. 
- Zgarniamy ich, wiesz gdzie? - usłyszałem Muellera. 
- A po co?! To zdaje się Polacy, a nie Żydzi - powiedział Schweinsteiger i spojrzał na nas bardzo wrogo. - Pod ścianę! 
- Darujcie nam życie... - odważył odezwać się Robert. 
- Już! - ryknął Mueller. 
- To koniec -pomyślałem ze łzami w oczach. - Nawet nie mogę pożegnać się z Ewką! 
- Ej! Czekajcie! - usłyszeliśmy. 
- O co chodzi, Reus? - odparł Mueller.
- Nie zabijajcie ich - powiedział - nikt nie kazał mordować wszystkich po kolei. 
- Ale to Polacy - powiedział Mueller. 
- I co z tego?! Puśćcie ich! 
- Niech będzie i tak - powiedział pogardliwie Schweinsteiger. - Mueller, wracamy. 
Dwóch niedoszłych zabójców naszych osób odeszło. Odwróciliśmy się z Lewym i ujrzeliśmy... Reusa, który miał na sobie szwabski mundur. Jednak nie patrzył na nas z wrogością... 
- Marco! Życie nam uratowałeś - powiedział Lewy. 
Marco podszedł do nas bliżej, aż się lekko przestraszyłem...
- Spokojnie, Łukasz - wyszeptał - ja was nie zastrzelę. Ale po co wyszliście? 
- Jedzenia szukamy - powiedziałem. 
- Poczekajcie tu chwilę - powiedział Marco, poszedł do jakiegoś budynku, zdaje się, siedziby niemieckich żołnierzy i innych. 
Po chwili wyszedł, trzymając w ręku pękatą torbę, i rozglądając się uważnie wokół. Gdy wypatrzył, że nikt go nie obserwuje, podbiegł prędko do nas i wcisnął nam tę torbę. Było w niej sporo jedzenia. 
- Bierzcie to i zmykajcie - powiedział - i uważajcie, żeby wam ktoś tego nie zabrał! Ja nic nie mam do Polaków ani Żydów, nie chciałem żeby wybuchła wojna, ale niestety, wszystkich nie wykarmię. Ale wy, możecie na mnie liczyć. 
- Dzięki - powiedziałem. - Robert, idziemy. 
Pobiegliśmy z Robertem do domu, nasze ukochane z niecierpliwością czekały. Odetchnęły z ulgą, gdy zobaczyły nas całych i zdrowych. 
- I macie jedzenie - powiedziała Ewa - jakim cudem, Łukasz?! 
- Reus nam pomógł - powiedziałem - wyrwał nas śmierci. 
- Co to się porobiło - pokręciła z niedowierzaniem głową Ania. - W radiu mówili, że dla Żydów mają zamiar zrobić getta! A co, jeżeli dla Polaków także? 
- I może wywiozą nas wszystkich na stracenie - powiedziała z lękiem Ewa. 
- Wtedy uciekniemy - powiedział Robert. - Marco powiedział, że możemy na niego liczyć. 
- A jeśli to spisek? - zapytała Ania. 
Nie ogarniałem dalej sytuacji. Wszystko to było takie bardzo dziwne, nie mogłem uwierzyć w to, co się dzieje obecnie. 
Rozpakowaliśmy co dał nam Reus, i wszyscy się posililiśmy, wszyscy bowiem byliśmy bardzo głodni. 




______________________ 



No i mamy już dwójkę :3 
Liczę na komentarze i szczere opinie na temat opowiadania.
Nie wiem, czy nie usunąć tego bloga, bo jakieś bezsensowne mi się wydaje te opowiadanie... ;/ 
Zobaczymy. Piszcie, co myślicie, przyjmę także krytykę :3 


Pozdrawiam, Sylwia ;) 

sobota, 11 maja 2013

Rozdział 1.

Obudziłem się w środku nocy... w jakimś obcym mieszkaniu, niezbyt bogatym. Obok mnie leżała Ewa, moja żona. Ale co my robiliśmy w tym biednym mieszkaniu?! 
Nie mogłem dziwnym trafem usnąć. Zapaliłem naftową lampkę stojącą na stole, obok leżała codzienna gazeta. Rzuciłem na nią okiem. 
1939 rok?! Czy to jakiś żart?! Taki właśnie rok widniał na okładce gazety! 
Poczułem się tak bardzo dziwnie. Wyjrzałem przez okno, było tak cicho na zewnątrz. Udało mi się w świetle latarni rozpoznać, że to moje rodzinne miasto - Warszawa. 
Ale co ja tu robię? 
Ewa spokojnie spała, słyszałem jej cichy, równy oddech. Spojrzałem na zegar wiszący nad łóżkiem, wskazywał godzinę za dziesięć czwarta rano. Coś mi nie dawało spać. Miałem wrażenie, że coś złego się niedługo wydarzy. 
Zgasiłem lampę i położyłem się obok Ewy, rozmyślając o wszystkim i o niczym. 
Nagle usłyszałem, jak jakieś samoloty przelatują nad stolicą Polski. I nie byłoby w tym może nic dziwnego czy strasznego, gdyby nie to... że zrzuciły one bomby! Nie, na kilku się nie skończyło. Zaczęło się bezustanne bombardowanie! Ośmieliłem się wyjrzeć przez okno - setki samolotów wisiało nad miastem, spuszczając bomby! 
- To wojna! - pomyślałem - no to po nas! Trzeba obudzić Ewkę! 
Ubrałem się natychmiast, w zwykłą koszulę i dżinsy, i natychmiast zacząłem budzić moją żonę. 
- Ewa! Wstawaj! Wojna! - wołałem przerażony.
- Co? Co ty tam gadasz... - mamrotała rozespana. 
- Słyszysz? Bombardują miasto! - zawołałem rozpaczliwie. 
Ewa przysiadła na łóżku, zaczęła się wsłuchiwać w świst bomb...
- To po nas! - jęknęła - zginiemy marnie! Co teraz?! 
- To koniec - jęknąłem. 
Świst bomb nie ustawał. Nagle rozległo się walenie do drzwi!
- O nie! - jęknęła Ewka. - To pewnie Niemcy!
- Chwila - szepnąłem, podszedłem cicho do drzwi wyjściowych. 
- Łukasz! Ewka! Otwórzcie - usłyszałem... Kubę. Uff! A już pomyślałem, że to jakiś nieprzyjaciel... 
Otworzyłem drzwi, moim oczom ukazał się Kuba z żoną Agatą. 
- Zaraz nas zbombardują - jęknęła rozpaczliwie Agata - już po nas! 
Agata miała łzy w oczach. Kuba próbował ją uspokoić. 
- Spokojnie, Agatka - mówił do niej. 
- Wejdźcie - powiedziałem, i szybko zamknąłem drzwi za nimi. Ewa już zdążyła się ubrać, ogarnąć, usiedliśmy w saloniku i zaczęliśmy rozmawiać o zaistniałej sytuacji...
- Co, jak nas wysiedlą? - pytała zlękniona Ewa - co z nami będzie? Wywiozą nas gdzieś daleko, może nawet... 
- Cicho, cicho - szeptałem do niej - nie mogą nas rozdzielić, nie mogą! 
- Niemcy są okrutni - powiedziała Agata - myślą, że mogą wszystko. 
W tle naszej rozmowy był cały czas świst bomb, teraz już trochę bardziej odległy. Niemcy zapewne chcieli zbombardować każde, nawet najmniejsze miasteczko w Polsce. 
Ale to nie uspokoiło mnie, już wiedziałem, że będzie wojna, że mogę nie dożyć jej końca... Potworny strach stał się moim nieodłącznym towarzyszem... 



___________________ 



No i mamy już pierwszy rozdział :) 
Liczę na komentarz i szczerą opinię. Mam nadzieję, że dla Was się podoba - bo jak dla mnie, ta fabuła jest troszkę bezsensowna... 
Ale okej, ostateczną ocenę pozostawiam Wam! 

+ polecam wspaniałego bloga You'll always be in my life... 
Zajrzyjcie, bo naprawdę warto! <3 

Pozdrawiam, Sylwia :3 

piątek, 10 maja 2013

Prolog.

Było ciepłe, kwietniowe popołudnie. Piątka piłkarzy Borussii Dortmund właśnie wracała do Dortmundu z męskiego wypadu za miasto. 
Łukasz prowadził auto, obok niego siedział Kuba, a z tyłu Marco, Mario i Robert. Wszyscy w dobrych nastrojach, weekend bardzo udany. 
- Trzeba więcej takich wypadów! - odezwał się Mario.
- Zdecydowanie! - poparł go Marco. 
- Czemu nie - wtrącił Łukasz. - Tylko kiedy? Ciągle treningi, i treningi... 
- Życie piłkarza - powiedział Kuba. - Ale ja nie narzekam. Bycie piłkarzem to coś wspaniałego. 
Łukasz spokojnie prowadził samochód. Do pewnego momentu. 
Chłopaki się nieźle rozgadali, Łukasz również. Tylko w połowie już uważał na drodze. Nagle niechcący zboczył z asfaltu...
- Łukasz! Drzewo! Uważaj! - krzyknął Kuba. 
Łukasz gwałtownie wcisnął hamulec... ale to już było za późno. Samochód uderzył z impetem w drzewo, szyba przednia w samochodzie wyleciała, a Łukasz stracił przytomność, uderzył się bardzo mocno głową w kierownicę. 
Cała reszta na szczęście nie straciła przytomności. Tylko Łukasz. 
- Łukasz! Łukasz, żyjesz?! - zaczął panikować Kuba.
- Dzwońcie po pogotowie! - odezwał się równie przerażony Marco. 
Karetka szybko przyjechała i zabrała całą piątkę, nieprzytomnego Łukasza oraz pozostałą czwórkę na kontrolę zdrowia. 






*** 






- Jak to?! Śpiączka?! - denerwował się Robert. - Doktorze, to niemożliwe! To tylko uderzenie w głowę! 
- Bardzo silnie się uderzył - tłumaczył doktor napastnikowi Borussii - pan Łukasz może pozostać w śpiączce nawet przez kilka miesięcy... a może i lat? Różnie się zdarza. 
Cała czwórka była już po badaniach, i wszyscy chcieli wiedzieć, co z Łukaszem. Okazało się, że wpadł w śpiączkę. 
Przyjaciele Łukasza byli przerażeni nie na żarty. Uprosili doktora, by ich wpuścił na salę, w której leżał prawy obrońca Borussii. 
Wszyscy zasiedli wokół jego łóżka. Wyraz twarzy Łukasza był dziwny. Zapewne zaczął o czymś śnić...