piątek, 28 czerwca 2013

Rozdział 14.

- Nie! To nie może być prawda... - jęknął Sven. 
- W ogóle, gdzie Anna? - zapytał Mats.
- Ania została już zastrzelona - powiedziała łamiącym się głosem Ewa. Moja żona była już na skraju wyczerpania nerwowego, zresztą, ze mną nie było wcale lepiej. 
- Było nas sześciu, zostaliśmy tylko my - powiedziałem cicho.
- Niech oni już tu przyjadą, Marco z Mario - powiedział Sven. - Musimy uratować Łukasza i Ewę. 
- Właśnie - powiedział Mats - żebyście chociaż Wy doczekali się życia w wolnej Polsce. Żeby to ode mnie zależało, już w tej chwili przerwałbym to wszystko. 
- Wiemy, Mats, wiemy - pokiwała głową Ewa. 
- Posiedzicie tu z nami - powiedział Mats - w razie czego, mamy wymówkę, że robimy przesłuchanie. 
Siedzieliśmy tak we czwórkę, ubolewając nad smutną rzeczywistością. O mały włos nie zostaliśmy zastrzeleni. 
- Tylko w jaki sposób mielibyśmy stąd uciec? - zapytałem. 
- W nocy byśmy Was wypuścili - powiedział Mats. - Oj, będzie naprawdę ciężko, od razu Was uprzedzam. 
- Tak mi przykro, że nie udało im się uratować Roberta - powiedziała smutno Ewa.
- Przynajmniej jest teraz razem z ukochaną w niebie - powiedział Sven. 
Strasznie się denerwowałem. Wiedziałem, że możemy zostać przyłapani na próbie ucieczki, a wtedy na pewno nas zastrzelą bez miłosierdzia. Zresztą, nie tylko nas... 


W końcu nastała noc. Do tego czasu, siedziałem z Ewą w osobnej celi. Mats i Sven zaprowadzili nas tam, abyśmy byli w miarę bezpieczni. Doceniałem ich za to, że starają się nas chronić. 
Póki co, żaden z hitlerowców niczego nie wywęszył. 
Prawie już spaliśmy na tej brudnej, zimnej podłodze, gdy do celi wszedł Mats. 
- Mario i Marco są w pobliżu obozu - powiedział cicho - czekają na Was! 
- A co, jak nas przyłapią na próbie ucieczki? - zapytała zaniepokojona Ewa - wtedy nas zamordują bez litości!
- Sven sprawdza właśnie otoczenie - powiedział Mats. - Musi się udać, musi!
Niedługo przyszedł i Sven.
- Jest w miarę bezpiecznie - powiedział Sven.
- W miarę? - zapytałem.
- Chodźcie szybko - powiedział Mats - nie ma na co czekać. 
Wyszliśmy wszyscy z celi. Cichutko szliśmy. Mats i Sven poprowadzili nas do ogrodzenia. 
- Jak teraz przeskoczycie, biegnijcie daleko, oni są tu gdzieś niedaleko - powiedział Mats.
- Powodzenia Wam życzę - szepnął Sven. 
Z trudem przeszliśmy przez to ogrodzenie, ale w końcu... znaleźliśmy się poza obozem. Byliśmy wolni! 
- A co się tam dzieje?! - usłyszeliśmy krzyk jakiegoś hitlerowca.
- Uciekamy! - szepnęła Ewa. Daliśmy od razu nogę. 
Parę razy się przewróciliśmy w tych ciemnościach. Z obozu było słychać strzały. I bolesne krzyki... Svena i Matsa?! Czyżby to ich zamordowali, za to... że nam pomogli?! 
- Łukasz! Ewa! - usłyszeliśmy głos Mario. 
- Tu jesteście! - ucieszyłem się. 
- Żyjecie - usłyszałem głos... Roberta?! Przyjrzałem się i zobaczyłem... Roberta, tak, właśnie jego! Czy to jakaś zjawa?!
- Robert, przecież Ty...Ty... - zaczęła dukać Ewa. 
- Udało mi się przeżyć - powiedział Robert - tamtego dnia zabrakło gazu. 
- Zapomniałem przekazać Matsowi i Svenowi informację, że żyjesz, Robert - powiedział Mario. 
- Co z Anną? - zapytał Marco.
- Zastrzelili ją - powiedziała smutno Ewa.
- Co?! - jęknął Robert. - Moją Anię?! Boże, dlaczego?! 
- Ciszej, Robert - powiedział Marco - bo nas jeszcze tu znajdą. Musimy się prędko stąd zwijać.
- Racja, racja - powiedziałem.
Marco pobiegł do auta, Mario zaczął się jeszcze rozglądać i nasłuchiwać czy aby nie idą tu SS-mani. 
Nagle i ja zobaczyłem, że nadchodzi tu parę facetów w mundurach!
- Tu są! Uciekinierzy! - usłyszałem jednego z nich.

- Uciekamy! - jęknęła Ewa. 
Zaczęliśmy biec, czym prędzej. Hitlerowcy zaczęli do nas strzelać. Nagle spostrzegli Mario...
- Goetze?! Co Ty tu robisz?! To Ty im pomagałeś w ucieczce, zdrajco?! - krzyknął Lahm, który tu przybiegł z brygadą. 
Zaczęli w nas strzelać. Mario również wyciągnął pistolet - hitlerowcy otrzymali również mocne pociski, co nie znaczy, że my ich nie dostaliśmy! Robert miał straszliwego pecha - otrzymał pocisk w głowę, od razu padł martwy na ziemię. Ewie i Mario również się dostało, także się przewrócili, jęcząc z bólu. Mnie dostało się w rękę... 
SS-mani leżeli w trawie, klnąc wniebogłosy, ja kucnąłem przy Ewie i Mario.
- Łukasz! Uciekaj - wysapał Mario - ja i tak już umrę - jęknął. 
- Nie zostawię was - powiedziałem cicho. 
- Biegnij! - jęknęła Ewa. - Łukasz, zawsze Cię kochałam... - i to były jej ostatnie słowa. Moja żona otrzymała pocisk w serce. 
- Uciekaj, bo Cię zaraz dorwą - powiedział Mario słabym głosem. On otrzymał kulę w brzuch! 
Podobnie jak Ewa, zakończył żywot. 
Zauważyłem, że od strony obozu nadbiegają posiłki. 
Zacząłem zatem biec, ile sił w nogach. Z mojej ręki sączyła się krew... 
- Nie mogę pozwolić się teraz zastrzelić - pomyślałem - tyle już przeżyłem! 
Przepełniony strachem biegłem byle gdzie, byle jak najdalej od tego okrutnego obozu... 







___________________ 



Mam nadzieję, że nie będziecie miały koszmarów przez ten rozdział.
Za to mam nadzieję, że Wam się podoba :) 
Bardzo Was proszę o komentarze, kochane! 
Można z anonima, i nie ma weryfikacji obrazkowej, więc chyba dużo nie wymagam :) 
To już jest przedostatni rozdział. 

Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ 

Buziaki! :* 





poniedziałek, 24 czerwca 2013

Rozdział 13.

Gdy zaczęło się ściemniać i hitlerowcy rozchodzili się do swoich budynków, Mats nas wypuścił. 
- Oby jak najszybciej chłopaki znaleźli Roberta - westchnął cicho Mats. - Nie mam z nimi ostatnio kontaktu...
- Sam do nich zadzwoń - odparła Ania. 
- A może, może... - zawahał się Mats. - Czemu nie w sumie. 
Zostaliśmy odprowadzeni do naszej sali sypialnej, większość już spała albo rozmawiała po cichu. Gdy weszliśmy, od razu niektórzy zaczęli węszyć jakiś spisek...
- Próbowaliście uciec, tak?! - zawołał jakiś starszy koleś. - Przez Was wszyscy zginiemy, wiecie, że tu jest odpowiedzialność zbiorowa?!
- Nic nie kombinowaliśmy - zaprotestowałem - to nieprawda!
- I tak umrzemy - odparła jakaś kobieta. - Poza tym, nie dacie rady uciec, oni zbyt dobrze nas pilnują!
- Mamuś, ja nie chcę umierać - rozszlochała się jakaś mała dziewczynka.
- Spokojnie, kochanie - próbowała ją pocieszyć owa kobieta. 
- A co tu się dzieje?! - nagle na salę wpadł SS-man. - Co to za krzyki, ja się pytam?!
Wszyscy od razu przerażeni umilkli i pochylili głowy. 
- Tamci z lewej, wymarsz - SS-man pokazał na grupkę ludzi siedzących po lewej stronie sali. 
Nieszczęśnicy wyszli, dzieci, które po tamtej pechowej stronie siedzieli, zaczęły płakać, pewnie już się domyślały, co je spotka. 
- Ty! - hitlerowiec pokazał na mnie palcem. - Ty również wyjdziesz, będzie dla Ciebie robota. 
Spojrzałem na Ewę, wyglądała na zdenerwowaną. 
- Jakby co, pamiętaj, że Cię zawsze kochałem, kocham i będę kochał - zdążyłem do niej szepnąć. 
- Łukasz... - po policzkach Ewy stoczyły się dwie wielkie łzy. - Nie możesz umrzeć!
Nie zdążyłem jej nic odpowiedzieć, bo hitlerowiec zaczął mnie popędzać głośnym krzykiem. Chcąc nie chcąc, musiałem iść. 
Przeraziłem się na maksa, gdy zobaczyłem, co on planuje zrobić z tymi biednymi ludźmi. Zaprowadził wszystkich pod komorę gazową, nakazał się wszystkim rozebrać przed wejściem. Wszyscy przerażeni prędko uczynili to, co im nakazał, i weszli do komory. Wrota zostały zamknięte. 
- Zaraz będziesz miał robotę - usłyszałem Lahma, który nie wiadomo skąd się tu nagle wziął. Z nim oczywiście przyszedł Mueller i Schweinsteiger. 
- Wolisz worki czy taczkę? - zapytał Mueller. 
- A co to będzie za robota? - ośmieliłem się zapytać.
- Silny jak wół, ale tępak jakich mało - Schweinsteiger pokręcił głową.
- Nie widzisz, gnido, że tu zaraz będą ciała do wywózki? Sammer już chyba gaz puścił - powiedział Mueller. 
Po upływie jakichś dziesięciu minut, wrota zostały otworzone. Widok był tragiczny. Nieszczęśnicy leżeli martwi, w powietrzu dalej unosił się ten koszmarny zapach Cyklonu B. 
- Tylko zaraz płakać nie zacznij! - krzyknął Muelller.
- Napij się i do roboty - Lahm podał mi... butelkę denaturatu.
- Przecież to denaturat - powiedziałem.
- Co, może wielmożnemu panu rum lub koniak przynieść? Pij, i natychmiast wywieź tych nieboszczyków, miejsce trzeba zwolnić - wrzasnął Schweinsteiger.
Przerażony, z trudem wziąłem kilka łyków fioletowego napoju, który wywołał pożar w moim wnętrzu. Obrzydlistwo, jakiego mało... 
Ostatnie trzy słowa tego podłego człowieka najbardziej mnie przepełniły grozą. Zwolnić miejsce w komorze gazowej?! 
Szybko zwiozłem zagazowanych w miejsce, które wskazali mi hitlerowcy. Po ukończonej robocie, pozwolono mi wrócić do sali. 
Już było ciemno, idąc na swoje miejsce, nadepnąłem niechcący na dłoń jakiegoś faceta. 
Ewa leżała przytulona do Ani, potrząsnąłem delikatnie Ewę za ramię. 
- Łukasz? Żyjesz! - wyszeptała. - Co się tam działo, powiedz? 
- Zagazowali tych, których ten hitlerowiec wywołał z sali - powiedziałem cicho. - Kazali mi potem, gdy już poumierali, wywieźć ich ciała z komory. 
- Mój Boże... - przeraziła się Ania. - Dlaczego oni są tacy podli? 
Przytuliłem do siebie je obie, próbowaliśmy jakoś usnąć, nabrać sił przed jutrem. Czekał nas taki sam dzień ciężkiej pracy. 


Tak jak myślałem. Pobudka wczesnym porankiem, i od razu praca. Ciekawe, co tym razem nam wymyślą te bydlaki... 
Otrzepałem mój paskowy uniform i szedłem z dziewczynami, z całym tłumem tam, gdzie nas prowadzili Niemcy.
Zaprowadzili nas na wolną przestrzeń, wręczyli nam szpadle do rąk.

- Wykopiecie wielki dół - oświadczył... Sammer, tak, to ten, który wczoraj zapuścił gaz do komory. 
- Po co? - zapytał ktoś.
Nie otrzymał odpowiedzi. Zamiast odpowiedzi otrzymał... kulę w głowę. 
- Nie powinno Was to obchodzić! Macie robić to, co Wam każemy, albo zaraz wszyscy zginiecie, gnidy - wydarł się Sammer. 
Wszyscy struchleli, już nikt nie miał odwagi się odezwać. Długo wszyscy pracowaliśmy, nie było mowy o jakiejkolwiek przerwie. W końcu został wykopany wielki, głęboki dół. 
- Wystarczy - stwierdził Sammer. - Neuer, podejdź tutaj. Teraz ty przejmujesz stery. 
- Ustawić się! - krzyknął Neuer. 
Wszyscy posłusznie się ustawili. Nie mieliśmy pojęcia, co ci Niemcy planują. 
- Podejdź no tu, dziewczynko - Neuer zwrócił się do jakiejś młodej dziewczyny, na oko siedemnastoletniej. Dziewczyna kucnęła przed dołem. Nagle Neuer wyciągnął pistolet i zastrzelił tę dziewczynę, która spadła do tego dołu. Otrzymała strzał w tył głowy. Teraz już się domyśliłem - teraz nas wszystkich zastrzelą, a ten dół miał być naszym wspólnym grobem! 
Neuer prędko zastrzelił kolejne kilka osób. Powoli i nadchodziła nasza straszliwa kolej...
- Już po nas - jęknęła cicho Ewa. - Łukasz, nie spodziewałam się, że tak szybko zginiemy!
- Pamiętaj, że Cię zawsze kochałem - powiedziałem. Starałem się być opanowany, ale w środku dosłownie się gotowałem. 
Było coraz bliżej nas. Powoli traciłem nadzieję na przeżycie. 
- Mats, gdzie jesteś? - pomyślałem zlękniony.
Nagle to Ania musiała przykucnąć nad dołem. Wybuchnęła głośnym płaczem, co tylko jeszcze bardziej wkurzyło Neuera. Z zimną krwią zaaplikował jej kulę w tył głowy. Ania zginęła, dołączyła do Kuby i Agaty... 
Ewa zalała się łzami. Ja rozglądałem się na wszystkie boki. Nagle zauważyłem... Svena, który biegł zdyszany. 
- O co chodzi, Bender? - zwrócił się do niego Neuer. 
- Potrzebuję dwóch ludzi - odparł Sven. 
- Musisz stąd brać? - skrzywił się Neuer. 
- Tak! - powiedział Sven. - To konieczne. 
- To bierz, jak takie to pilne - powiedział Neuer. - Tak w ogóle, pamiętaj, żeby zamówić Cyklon B, widziałem, że już się kończy.
- Pamiętam - odparł Sven. 
Przypomniałem sobie słowa Matsa. Miał nam pomagać razem... ze Svenem. może Mats się dowiedział, co jest grane i wysłał Svena, aby nas uratował? 
- Pójdziecie ze mną - Sven pokazał... na mnie i Ewę. 
- Nie cieszcie się! Na Was też przyjdzie pora - krzyknął Neuer na odchodne.
- Właśnie, nie macie co się uśmiechać - wtórował mu Sammer. 
Gdy już się nieco oddaliliśmy od miejsca tej okropnej egzekucji, Sven zwrócił się do nas.
- Pójdziemy teraz do Matsa - odparł - większość SS-manów ma teraz jakieś zebranie, więc jest w miarę bezpiecznie. 
Poszliśmy do jednego z budynków, Mats już czekał w małym pokoju. 
- Uratowani! - odezwałem się - Sven wyrwał nas śmierci.
- I o to chodziło, kochany - uśmiechnął się Mats.
Uśmiech, jaki to był niespotykany widok w obozie Auschwitz, z wiadomych przyczyn...
- Marco i Mario nie mogli wcześniej rozmawiać, około tej godziny mieliśmy do nich zadzwonić - powiedział Mats. - Więc zaraz zadzwonię. 
Mats zrobił jak powiedział, zaczął rozmowę z Marco. Jego twarz pobladła. Po kilku minutach rozmowy, odłożył słuchawkę, spojrzał na nas przerażony...
- Co się stało? W porządku, Mats? - zapytał Sven.
- Nie udało im się uratować Roberta - powiedział Mats. - Parę minut temu SS-mani poprowadzili w Treblince grupę do komory gazowej... a w tej grupie znalazł się Robert... 






________________ 






Łapcie 13-tkę :) 
Powoli zbliżamy się do końca tego opowiadania. 
Mam nadzieję, że rozdział się Wam podoba.
Komentarze mile widziane ;) 

Buziaczki, Sylwia ;* 



+ zapraszam http://two-different-worlds-story.blogspot.com/


+ polecam świetne blogi, naprawdę warto tu zajrzeć :) 

http://milosc-ktora-nigdy-nie-zgasnie.blogspot.com/

http://reusinmylife.blogspot.com/ 

niedziela, 23 czerwca 2013

NOWY BLOG!

Kochane czytelniczki, razem z Andżeliką16 założyłyśmy bloga, na którym będziemy razem pisać. 
Póki co są bohaterowie, niedługo powinien pojawić się prolog. Zapraszam serdecznie!


http://two-different-worlds-story.blogspot.com/ 


Komentarze i obserwacja mile widziane! 

Buziaki! :* 

sobota, 22 czerwca 2013

Rozdział 12.

W ogóle nie zmrużyłem oka mojej pierwszej nocy w tym przeklętym obozie. Całą noc czuwałem przy Ewie, która niespokojnie spała na mojej klatce piersiowej. Ania leżała obok niej, cicho popłakując. 
Warunki były tragiczne, wszyscy musieliśmy spać na podłodze, otrzymaliśmy tylko jakieś płachty do nakrycia. 
- Ania, nie płacz - próbowałem pocieszyć koleżankę - może nam się uda!
- Nie ma opcji - szlochała Ania. - My tu zginiemy marnie. Cały czas też zachodzę w głowę, co z Robertem...
- Żebym tak znał odpowiedź na to pytanie - westchnąłem cichutko. 
Jeszcze za oknem było szaro, prawdopodobnie była czwarta lub piąta nad ranem, gdy do sali wpadli hitlerowcy. 
- Pobudka! - wrzasnął jeden z nich.
- Czas na pracę - wtórował mu jego towarzysz. 
Wszyscy oczywiście poderwali się jak oparzeni, każdy bał się tych podłych ludzi. Poszliśmy wszyscy posłusznie za naszymi oprawcami. 
- Najpierw kąpiel - oświadczył jeden z nich. Poprowadzili nas do łaźni, kazali nam się wszystkim rozebrać. 
- Co to ma być! - odważył przeciwstawić się jeden z moich towarzyszy niedoli - to nieludzkie, to upokarzające! 
- Który to powiedział?! - nagle do pomieszczenia wparował Lahm, którego już widziałem w Warszawie. Widocznie przyjechał tutaj, żeby pomóc swoim rodakom. 
- Ten delikwent - odezwał się Mueller, którego wcześniej nie zauważyłem. Wyciągnął z tłumu nieszczęśnika, przewrócił go na ziemię i zaczął bezlitośnie kopać po całym ciele. Biedak zaczął zwijać się z bólu, ale to nie wzruszyło podłego Niemca. 
- A wy, gnidy, pod natryski - krzyknął Lahm. 
Musieliśmy się wszyscy rozebrać, wszyscy wzięli za przestrogę sytuację tego biednego człowieka, którego Mueller tak podle katował razem z dwoma towarzyszami. 
Poleciała na nas woda. Ale jakże lodowata. Wszyscy zaczęli podskakiwać. 
- Zaraz szoku termicznego dostanę - szepnęła do mnie Ewa.
Znów puszczono wodę - ale tym razem wrzątek! Ludzie zaczęli piszczeć, to była niesamowita tortura. Lodowata woda na przemian z wrzątkiem?! SS-mani uczuć nie mieli! 
Po wszystkim kazano się ubrać i pogonili nas do pracy. Zlecono nam kopanie rowów. Nikt nie wyjaśnił, po co one miały być wykopane. Robota musiała zostać wykonana i tyle w temacie. 
Otrzymaliśmy szpadle i kazano nam kopać, hitlerowcy stali i pilnowali nas. Kto tylko choć na chwilę przerwał kopanie, by złapać oddech, od razu dostawał po plecach drewnianym kijem. 
Mnie również się oberwało. Ale nikt nie miał odwagi zaprotestować.
Po ciężkiej pracy dowiedzieliśmy się, że teraz otrzymamy posiłek. Tym posiłkiem okazała się być zupa. Wszyscy ustawili się w kolejce, każdemu nalewano trochę tego pokarmu. 
Gdy nalali i dla mnie, nagle hitlerowiec zamknął beczkę, Ewa stojąca za mną nie otrzymała już swojej porcji.
- Nie ma więcej - uśmiechnął się złośliwie Schweinsteiger, który polewał zupę. On też przyjechał z Warszawy... 
- Trawki idźcie sobie nazrywać, zielone jest bardzo zdrowe - żart Lahma wywołał u SS-manów salwy śmiechu. Za to tym, którzy nie otrzymali jedzenia, w ogóle nie było do śmiechu. 
- Podzielę się z Wami - szepnąłem do Ewy i Ani. 
Udało mi się trochę podkarmić Anię i Ewę. Na szczęście obyło się bez konsekwencji. 
Nagle zauważyłem... Hummelsa, Matsa Hummelsa, który podbiegł do mnie, Ewy i Ani. 
- Idziecie ze mną! - krzyknął, i spojrzał na SS-manów. - Ta trójca próbowała uciec!
- Zabierz ich do 11 - powiedział Lahm. 
- Ale my nic nie... - zaczęła Ania, ale Lahm spojrzał surowo na nią.
- Ani słowa więcej - syknął. 
Mats zaprowadził nas do budynku nr 11, wprowadził nas dopodziemnej, zimnej celi. Wszedł do niej z nami, jego twarz wyglądała już zupełnie inaczej...
Z Matsem do czynienia mieliśmy już wcześniej. Tyle, że wtedy był po naszej stronie...
- Musiałem tak krzyknąć - zaczął Mats - dla pozorów. Skłamałem. Chciałem Was tu przyprowadzić, żeby dać Wam coś do jedzenia, widzę, że blado wyglądacie. 
- Serio? - odezwałem się.
- Serio - odparł Mats. - Ale potem musicie stąd wyjść, ja powiem reszcie, że coś mi się pomyliło. Bo jeżeli tu zostaniecie, to w końcu Was stąd wypędzą i zagazują. A macie jeszcze szansę na przeżycie...
Ostatnie zdanie Matsa zabrzmiało intrygująco. 
Mats dał nam do zjedzenia po kawałku chleba z kiełbasą. Zajadaliśmy z apetytem, naprawdę byliśmy wygłodzeni. 
- Mats... - odezwała się Ania.
- Słucham? 
- Nie wiesz może, co się dzieje z Robertem? W ogóle, gdzie są Mario i Marco? 
- Marco do mnie dzwonił jakiś czas temu - powiedział Mats - oni szukają Roberta. Ale nie wiem, na jakim etapie poszukiwań są. W ogóle się ostatnio nie odzywają. 
- Oby im nic nie było - powiedziałem. - W Warszawie ciągle nas ratowali.
- Nie mam pojęcia - westchnął Mats. - Jeśli ktoś się zorientuje, że który Niemiec pomaga więźniom, to ten ma problemy i to niemałe! Ale Marco i Mario kazali mi Wam pomagać, razem ze Svenem, który również tu jest. 
- Sven? - zdziwiłem się. - Nie widziałem go w ogóle!
- Bo on siedzi za biurkiem - wyjaśnił Mats. 
- Ach, rozumiem - westchnęła Ewa. - Wreszcie lepiej się czuję, wreszcie jest co trawić... 
- Muszę się skontaktować z Mario lub Marco - powiedział Mats - chcemy Was uratować. W ogóle, gdzie jest Agata? 
- Nie ma już jej! - Ewie zaczęły łzy spływać po policzkach. - Od razu zabili ją na słupku. 
- Na słupku... jak dla mnie, to najgorszy wymiar kary - powiedział Mats. - Wstyd mi, że jestem Niemcem. 
- Nie wiem, czy uda się Wam nas ocalić! A co, jeżeli wcześniej zapędzą nas do komory gazowej? - zapytała Ania, która również przerażona pobladła na twarzy.
Nie wiedziałem, co myśleć. Nie nastawiałem się zbytnio na to, że uda nam się przeżyć. Trzeba było też być gotowym na śmierć... 



_____________________ 




Mam nadzieję, że się Wam podoba. 
Komentujcie kochani, motywacja potrzebna jak nigdy dotąd. 

Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ 

Buziaki :*** 

sobota, 15 czerwca 2013

Rozdział 11.

Z bijącym sercem podszedłem do hitlerowców. Uznali, że nadaję się do pracy. Ci, którzy według nich nie nadawali się do roboty, od razu mieli zginąć. Stałem z gromadą ocalonych, do których na szczęście dołączyła zaraz Ewa i Agata! Ania również miała pracować. 
Ewa podeszła do mnie, cała drżała.
- Jak dobrze, że znów jesteśmy razem - wyszeptała.
- Tak się bałem o Ciebie - odszepnąłem. 
Tylko jedno mnie wciąż zastanawiało - gdzie jest Robert?! Może go wywieźli do Treblinki lub Majdanku? Kto wie! 
Hitlerowcy wybrali z 15 osób i kazano im kolejno podchodzić do  ścianki złożonej z bloków stojącej na końcu dziedzińca. 
Inni musieli na to patrzeć. Zapewne chcieli nas zastraszyć w ten sposób. Rozstrzelali nieszczęśników bez miłosierdzia. Hitlerowcy byli straszni, nie mieli żadnych uczuć. Obserwowałem całe zajście z przerażeniem.
- Wy tam - hitlerowiec pokazał na mnie palcem i jakiegoś kolesia stojącego obok mnie - uprzątnąć te zwłoki! 
- Gdzie mamy je uprzątnąć? - odważył zapytać się koleś. 
- Zapakujecie je w worki - powiedział SS-man, podając nam te worki - zaraz tu kolega Wam pokaże, gdzie będziecie wynosić zmarłych. 
- Zmarłych?! Raczej postrzelonych przez Was, wy tyrani - pomyślałem wściekły. 
- Kiedyś i Was wyniosą - powiedział jeden z mundurowych.
- Nosił wilk razy kilka, ponieśli i wilka - hitlerowcy podle się roześmiali. 
Z bijącym sercem chowaliśmy poległych, jeden z SS-manów nas zaprowadził do miejsca, w którym mieliśmy ich zostawić. Reszta została zagoniona do budynków. 
Koleś, z którym musiałem wykonać te okropne zadanie, nazywał się Peter i był Holendrem pochodzenia żydowskiego. Również został wysiedlony, jego żona została zastrzelona. 
Zastanawiałem się, co się dzieje z Mario i Marco, naszymi wybawcami, którzy w Warszawie nas ciągle ratowali. 
Wiele spraw było niewyjaśnionych. 
Gdy nas dwóch hitlerowców prowadziło do budynku, w którym mieliśmy spędzić noc i od świtu iść do pracy, zauważyłem, jak wywlekają siłą Agatę na dziedziniec... 
- Jak oni robili tę selekcję?! - krzyczał wściekły SS-man - kobiety w ciąży nie mogą pracować! 
Agata była w ciąży?! To oznaczało jedno - ona zaraz zginie. Już kilkanaście takich ciężarnych zaprowadzili do komór gazowych. Jakimś cudem u Agaty tego nie zauważyli podczas przeprowadzania selekcji. Ale teraz się to wydało... Nie wiedziałem, że ona jest w ciąży, ale nawet jeżeli, nikt nie miał prawa pozbawiać jej życia! 
Niemiec przyniósł taboret. Postawili go pod słupek, do którego był przymocowany hak. Kazali Agacie stanąć na niego. Wykręcili jej ręce i zaczepili je o ten hak. Po czym SS-man wykopał jej ten taboret spod nóg. Agata wisiała, pokrzykując z niewiarygodnego bólu, po czym upadła, a hitlerowcy zaczęli ją kopać, miałem ochotę krzyczeć, żeby przestali, ale był strach się odezwać. W końcu Agata... przestała się ruszać. Była cała już we krwi, strasznie to wyglądało. 
- Co?! Chcecie może też tak skończyć?! - krzyknął hitlerowiec - już mi te zwłoki wynieść stąd! Szybko! Migiem! 
- Natychmiast! - krzyknął jego towarzysz.
Te krzyki to był jeden z elementów terroru, jaki zapewne chcieli tu przeprowadzić. Czułem, że chcą tu nas wykończyć psychicznie i fizycznie. 
Zanieśliśmy Agatę w wskazane miejsce. Rozejrzałem się, nikogo na szczęście wokół nie było. Przyklęknąłem i odmówiłem modlitwę za spokój duszy Agaty. 
- Jakby Kuba to widział... - pomyślałem, prawie płacząc. 
Peter poklepał mnie po ramieniu.
- Idą tu Niemcy - szepnął.
- A wy co tam już kombinujecie?! Nie uciekniecie stąd - krzyknął jeden z nich. 
- Ci Żydzi to zawsze naknocą - powiedział drugi. Słowo "Żydzi" powiedział z niesamowitą odrazą. 
Pogonili nas do budynku, do sali sypialnej. W rogu tej sali ujrzałem Ewę i Anię, skulone i przerażone.
- Agatę zabrali - powiedziała Ania, płacząc. - Zabili ją na pewno!
- Niestety - powiedziałem łamiącym się głosem.
- Gdzie są Mario i Marco? - zapytała Ewa - oni by na pewno coś zaradzili!
- Nie mam pojęcia - odparłem.
- I gdzie Robert? A może oni jego gdzieś ratują... - zamyśliła się Ania. - Nie wierzę! Agaty już nie ma?! Kuba i Agata już nie żyją, Robert może też już nie! Kto z nas będzie następny?! - prawie krzyknęła, szlochając żałośnie. 



__________________ 



Mam nadzieję, że Wam się podoba.
Kolejną osobę uśmierciłam o.o 
Ale to smutne opowiadanie, tu nie będzie w ogóle sielanki.

Jeśli chcecie następny, to komentujcie. Liczę na Was !

Buziaki!


+ Zapraszam na mojego drugiego bloga http://bvbstory.blogspot.com/ 

czwartek, 13 czerwca 2013

Rozdział 10.

- Co się dzieje?! - usłyszałem nagle krzyki mojej żony Ewy.
Otworzyłem zaspane oczy i zobaczyłem SS-manów próbujących siłą zaciągnąć gdzieś naszą czwórkę. 
Dziewczyny zostały już skute w kajdanki, mnie poniosła złość i zacząłem się szarpać. W końcu poczułem uderzenie w głowę pałką policyjną... Zrobiło mi się czarno przed oczami...

Obudziłem się w jakimś nieznanym miejscu. To był jakiś pociąg?! W tym wagonie było mnóstwo ludzi. Rozglądałem się za Ewą, Agatą i Anią - znalazłem tylko Anię. Nie wiedziałem, gdzie Agata i Ewa. 
- Łukasz! Żyjesz - ucieszyła się Ania. - Wywożą nas gdzieś! - powiedziała rozpaczliwym tonem. 
- Gdzie Ewa i Agata? - zapytałem. 
- Nie mam pojęcia, gdzieś indziej je zabrali... - powiedziała cicho Ania. - Nie wiem, czy jeszcze kiedyś je zobaczymy. Mnóstwo rodzin rozdzielono. 
- Niby gdzie jedziemy? - zapytałem.
- Coś mówili, że do pracy - powiedziała Ania. - Przynajmniej nie zginiemy.
- Do pracy - pomyślałem - akurat! To by było zbyt piękne! 
Usiadłem na ziemi, zaczęła mnie boleć głowa. Pewnie od silnego uderzenia. Zasnąłem... 

Obudziły mnie głośne krzyki. Należały one do hitlerowców. Poderwałem się prędko. Nakazywali oni wyjść z pociągu. 
Okazało się, że przyjechaliśmy wszyscy do Auschwitz. SS-mani nakazali nam się ustawić czwórkami. Wszyscy, w obawie przed utratą życia, grzecznie się ustawili. 
- Teraz idziecie, gdzie Wam pokazujemy - odezwał się jeden hitlerowiec - i macie iść równiutko! Niech się który pomyli, to pożałuje! 
Mnóstwo ludzi tu przywieźli, Polaków, Żydów, jakieś inne narodowości również się tu znalazły. Nagle wypatrzyłem w tłumie... Ewę. Moją ukochaną Ewę. Ale nie mogłem do niej podejść. 
W końcu marsz się zaczął. Przekroczyliśmy bramę obozu, na górze tej bramy widniał napis "Arbeit Macht Frei" (Praca czyni wolnym) . 
Nagle kogoś wywlekli z szeregu. Widocznie ktoś się pomylił, krocząc. Hitlerowcy zaczęli tłuc nieszczęśnika. My musieliśmy kroczyć dalej.
Hitlerowcy zaprowadzili nas na dziedziniec. Okazało się, że będą robić selekcję. Ci, którzy według nich będą w stanie pracować, pójdą do pracy, a ci, którzy nie będą zdatni, od razu zginą... 
Czekałem na swoją kolej z bijącym sercem... 






_______________




Łapcie ;) 
Mam nadzieję, że Wam się podoba. 
Dopiero co byłam na wycieczce w Oświęcimiu, trochę doszkoliłam się na temat owego obozu. 

Kto przeczytał, niech skomentuje! Żebym wiedziała, czy jest sens dalej prowadzić tego bloga. 

Buziaki! 


+ zapraszam na mojego drugiego bloga Life is easier with eyes closed... tam również komentarze mile widziane! :> 

piątek, 7 czerwca 2013

Rozdział 9.

Zacząłem nerwowo szukać Roberta, kto wie, czy nie zemdlał gdzieś w ciemnym kącie? Albo co gorsza, czy go nie znaleźli tutaj SS-mani? 
Wszyscy obiegliśmy chyba cały budynek, ani śladu naszego przyjaciela. Ania usiadła po turecku na podłodze i zaczęła płakać.
- Co z nim? - szlochała - gdzie on jest?!
- Nie ma go tu nigdzie - westchnąłem ponuro - nie mam pojęcia! 
- A co tu się dzieje?! - usłyszeliśmy nagle donośny głos jakiejś obcej osoby. Odwróciłem się i zobaczyłem faceta w niemieckim mundurze. To był SS-man. - Towarzysze - zwrócił się do Mario i Marco - aresztować ich natychmiast!
- Ale... - próbował zaprotestować Marco.
- No to inaczej porozmawiamy - powiedział SS-man i wyciągnął strzelbę, wymierzył nią w Ewę...
- Nie! - krzyknąłem - darujcie nam życie!
- Nie strzelaj! - krzyknął Mario i wytrącił SS-manowi strzelbę z rąk. 
- Prowadźcie ich do auta, już! - powiedział wściekły SS-man. 
Mario i Marco, wzięli nas w kajdanki i wyprowadzili z budynku. Marco trzymał mnie i Ewę, szepnął do nas : 
- Nie bójcie się. 
- Nie chcemy umierać - jęknęła cicho Ewa. - Zrób coś!
- Zrobię, co się da, obiecuję - szepnął Marco. 
Wsiedliśmy do auta, SS-man rozmawiał z  Marco i Mario.
- Czemu ich tak bronicie? To podejrzane! 
- Nie zrobili nic złego, za co niby... - odezwał się Mario, ale SS-man mu przerwał. 
- Warszawa ma zostać zdobyta! - powiedział SS-man - a tych ludków wyślemy do Auschwitz!  Już tutaj, jednego takiego schwytaliśmy i już jest w drodze! 
Gdy to usłyszałem, od razu zrozumiałem - to na pewno Roberta schwytali i wysłali na zagazowanie! Ania struchlała. 
- O nie - jęknęła - już pewnie po nim, albo zaraz będzie po nim! - żałośnie się rozpłakała, dziewczyny ją obejmowały i próbowały pocieszać, same też roniły łzy. 
Trójka Niemców wsiadła do auta, ruszyliśmy zapewne w kierunku ich posterunku. 

Marco i Mario nie mieli nic do gadania. Zamknęli nas w zimnej celi, a my smutni, niepewni swojego losu siedzieliśmy we czwórkę, płakaliśmy, czuliśmy, że śmierć jest blisko. I jeszcze bardzo martwiliśmy się o Roberta. 
Mijały godziny, a Marco i Mario nie przychodzili w ogóle do nas. Myślałem intensywnie, dlaczego? 
Ten SS-man mówił o nas, że wyśle nas do Auschwitz. Czyli na zagazowanie. Bałem się tej chwili, kiedy tu wparują i nas tam wywiozą... Wtedy nie unikniemy okrutnej śmierci... 






__________________ 





Łapcie dziewiątkę :3
Nareszcie weekend. Fuck yeah ;) 

Czytasz, to komentuj! Dzięki <3

Pozdrawiam ;* 

poniedziałek, 3 czerwca 2013

Rozdział 8.

Siedziałem razem z Ewą, Agatą i Anią przy zapalonej lampie naftowej. Czułem niesamowitą rozpacz. 
- Oby chłopaki nie dali mu zginąć - szlochała Ania. 
- Jeszcze przynajmniej jest nadzieja - powiedziała Agata - a jeśli chodzi o Kubę... nie ma, nie ma już żadnej nadziei! 
Obie się popłakały w głos, a ja objąłem ramieniem Ewę. Miałem nadzieję, że nie rozdzielą i nas... 
Już nastała ciemna noc, czułem, że w ogóle nie zasnę. Nie byłem w stanie. Wyciągnąłem papierosy, i zacząłem palić, chcąc się nieco uspokoić. 
Nikt z nas nie usnął tej nocy. Paliliśmy tylko papierosy albo piliśmy kawę, rozmów zaś było niewiele. Więcej za to płaczu... 


Około szóstej nad ranem ktoś zastukał do drzwi. 
- O Boże - przestraszyła się Ania - to na pewno nie Mario czy Marco! Nie przyszliby tak wcześnie rano! 
- Właśnie - powiedziałem. - Ale muszę iść i sprawdzić! 
Ewa przyłożyła chusteczkę do oczu. Poklepałem żonę po ramieniu i poszedłem do drzwi. 
- Łukasz! Otwórz! To tylko ja i Mario - usłyszałem Marco. Odetchnąłem z niebywałą ulgą. 
Wpuściłem ich. Nie wyglądali na wypoczętych, w ich oczach widać było wyraźne znużenie, zmęczenie, zatem zaproponowałem im mocną kawę. Gdy już została zaparzona, zaczęliśmy rozmowę.
- Szukaliśmy całą noc schronienia dla Roberta - powiedział Mario - nie chcieliśmy go ulokować byle gdzie.
- Właśnie - ziewnął Marco. - Wy też tam powinniście pojechać, schronić się. Bo tutaj to nie będziecie bezpieczni...
- Radziłbym Wam zwinąć manatki i jechać teraz z nami - powiedział Mario. 
- A co, jak nas nakryją? - zapytała Agata.
- Zrobimy wszystko, by tak nie było - powiedział Marco.
- I co? - odezwała się Ewka. - Jedziemy z nimi? 
- Chyba nie mamy innego wyjścia. Chcą dobrze - powiedziałem powoli. - Pakujcie się, szybko! 
Zwinęliśmy wszystko, co potrzebne, jak najszybciej. Ostrożnie zeszliśmy na dół. Usadowiliśmy się w pojeździe, i Mario zapuścił silnik. Mimo, że to był wczesny ranek, już miasto żyło. 
Jechaliśmy właśnie jedną z warszawskich ulic, gdy nagle została zamknięta z obu stron. Robili łapankę. Niemcy schwytali kilku nieszczęśników, kazali im ustać przy ścianie jednego z budynków, i już szykowali strzelby, aby pozbawić ich życia. Jeden z SS-manów podszedł do auta, w którym siedzieliśmy my... 
- Marco! Mario! A wy co tak wcześnie rano jeździcie? 
- Sprawy mamy - powiedział Mario - Mats, a Ty czemu jeszcze nie śpisz? 
Głos Mario drżał... 
- Hummels! Co tam się dzieje?! - usłyszeliśmy wszyscy nagle ryk jednego z towarzyszy Hummelsa. Podszedł on również, wyglądał dość groźnie. W tym samym czasie jego koledzy rozstrzelali schwytanych. To był straszny, okropny widok. 
- A cóż to za ludkowie? - zapytał pogardliwie SS-man. 
- To nie Niemcy - powiedział jeden z jego towarzyszy, który właśnie zastrzelił jakąś młodą kobietę. 
- Śpieszymy się! Możecie nas puścić? - zapytał Marco.
- Dokąd? - zapytał Hummels.
- Nie mam czasu tłumaczyć - powiedział Marco i zamknął drzwi. Mario zapuścił silnik, i ruszył jak najszybciej. Na szczęście, ulica została już otwarta. 
Pojechaliśmy na przedmieścia, tam stała jakaś stara, opuszczona fabryka. Marco obwieścił, że tam znajduje się nasz przyjaciel. Poszliśmy tam wszyscy, było pusto i cicho.
- Robert! Jesteśmy! Wszyscy jesteśmy - zawołał Mario. - Jesteś tu? Robert!
Żadnego odzewu. Zaczęliśmy biegać po wszystkich zakątkach, szukając Roberta.-
- Robert! Gdzie Ty jesteś?! Odezwij się! - zawołała Ania, w jej oczach ukazał się wyraźny strach i lęk... 


____________________________ 



Łapcie ósemkę :) 
Mam nadzieję, że Wam się podoba. 
Kto przeczytał, niech zostawi komentarz, i najlepiej, szczerą opinię. Dziękuję ;) 

Pozdrawiam, Sylwia :)